W Ministerstwie Zdrowia trwają negocjacje cen produktów refundowanych. Obowiązująca ustawa nie zakłada bowiem automatycznego odnowienia refundacji.
Całemu procesowi towarzyszy niemałe zamieszanie, zarówno prawne, jak i praktyczne. W trakcie negocjacji przed dwoma laty wydawało się, że osiągnięto już minimalne ceny. Pamiętamy hasło: najtańsze leki w Europie. Niskie ceny nie do końca przełożyły się jednak na odczucie obniżek przez pacjentów. To w dużej mierze wynik nieprecyzyjnych regulacji i praktyki tworzenia dużych tzw. grup limitowych. Hasło „tanie leki” doprowadziło za to do wzrostu eksportu leków z Polski, co dla pacjentów może być o wiele groźniejsze i z czym teraz Ministerstwo Zdrowia chce walczyć w drodze zmian ustayw refundacyjnej.
Patrząc na to wszystko możemy się zastanowić co tak naprawdę rozumiemy pod pojęciem "tanich leków". Dwuletnie doświadczenie z obowiązywania ustawy refundacyjnej pokazuje, że w praktyce ceny, które są negocjowane w Ministerstwie Zdrowia nie mają kluczowego znaczenia. Dużo ważniejsze są mechanizmy, które wynikają z przepisów ustawy. Dużo ważniejsze są przyjęte rozwiązania w zakresie odpłatności. Dużo ważniejsza jest praktyka łączenia leków w wielkie grupy limitowe. To właśnie w tych działaniach, jako prawnik, ale i uważny obserwator rynku, upatrywałbym podstawowych problemów. Bo przecież z czego wynika to, że mamy na papierze najniższe ceny (tu sukces negocjacyjny urzędników), a niektórzy pacjenci wciąż mają odczucie, że leki są drogie.
Jeżeli ten sam lek w Polsce ma ustaloną cenę 80 PLN, czyli ok. 20 EUR, a jednocześnie w Niemczech jego urzędowa cena wynosi przykładowo 50 EUR, to w teorii polski pacjent ze Zgorzelca powinien za ten produkt zapłacić mniej niż jego sąsiad z Goerlitz. Powinien, ale niemieckie państwo może do takiego leku dopłacać znacznie więcej niż polskie. I właśnie w zmianie modelu odpłatności, w przeznaczeniu zaoszczędzonych 2 miliardów złotych, upatrywałbym szansy na tanie leki. Dalsze dążenia do obniżania cen zapisanych na urzędowym papierze jest, na pierwszy rzut oka, działaniem naturalnym, ale tak naprawdę do niczego nie prowadzi i w praktyce jest bezcelowe. Nie tędy bowiem droga. Cena leku, to nie tylko koszt konkretnego opakowania. Polityka lekowa powinna być dalekowzroczna. Powinna obejmować szereg innych kryteriów, inwestycji, nakładów, kosztów leczenia powikłań, itd. Błędne koło propozycji coraz niższych cen i interpretacyjne meandry ograniczające możliwości negocjacji w postępowaniu odwołąwczym tak naprawdę nie przekładają się bowiem na portfel pacjenta. Na portfel pacjenta największy wpływ ma to, ile do ceny leku dołoży NFZ. To jest bowiem tak naprawdę system refundacji. Cena leku jest wyłącznie jedną z wielu składowych i nie możemy o tym zapominać. Inaczej wylejemy dziecko z kąpielą.