W ostatnich dniach poczułem się trochę jak Mel Gibson. Nie, nie dlatego, że nagle zrobiłem się taki przystojny - po prostu - atmosfera wokół zaczęła trochę przypominać jeden z filmów, w których aktor wykreował kapitalną wręcz rolę u boku, partnerującej mu równie brawurowo, Julii Roberts.
Mel gra tam nowojorskiego taksówkarza, którego wszyscy - z widzem oczywiście włącznie, biorą za kolesia nieźle walniętego. Facet wszędzie wokół siebie widzi ingerencję tajnych służb - w domu ma zainstalowane same zamki i pułapki, tajne wyjście ewakuacyjne skonstruował przez klapę w podłodze, a kawę trzyma w opancerzonych pojemnikach w obawie przed wąglikiem.
Prawdziwy paranoik
Jakież zaskoczenie, jednakże, czeka widza, gdy okazuje się, że sympatyczny szaleniec wertując opisy katastrof w gazetach i obserwując ukradkiem wszystkie czarne Jeepy na ulicach, w końcu trafia na trop spisku sięgającego najwyższych szczebli władzy, w który zamieszane są wszystkie agencje o trzyliterowych nazwach za wyjątkiem CBA (widocznie agent Tomek przebywał w tym czasie na zasłużonym urlopie:)
No i proszę - czy tu nie widać ewidentnych podobieństw? Nagle w radiu mówią mi, że o azyl nad Wisłą ma się ubiegać analityk CIA, który właśnie ma zamiar ujawnić, że tajne służby USA podsłuchują wszystkich na całym świecie, nie wyłączając unijnych dyplomatów, których zapewne, jak będą się tłumaczyć, podejrzewają o terroryzm. Założę się, że na trop naprowadziła ich ilość brukselskiej biurokracji - nie dziwię się - prawdziwy terroryzm :). Słysząc to, natychmiast zaczynam szukać jakiegoś solidniejszego pojemnika na moją Nescafe Classic.
Ale jak przestaje być filmowo (czyli śmiesznie) to zaczyna być życiowo (czyli strasznie). No bo jak teraz właściwie odróżnić paranoidalne teorie o brzozach na podczerwień i koktajlach mołotowa serwowanych na pokładach samolotów - wysnuwane w celu uzyskania kilku dodatkowych punktów w sondażach przedwyborczych, od realnego zagrożenia czyhającego na biednego obywatela w każdym komórkowym połączeniu?
Jak to jak?! Przecież to banalnie proste!
Wystarczy sobie wyobrazić świat BEZ INTETRNETU. I już.
No, może z tą banalną prostotą to trochę przesadziłem - próba opisania moich młodych lat własnej córce przypomina nieco ten stary wyświechtany dowcip o ojcu, który chodzi z synkiem po Auchanie i nagle postanawia podzielić się z dzieckiem refleksją w rodzaju "... wiesz synku, jak tatuś był młody, to nie było tak pięknie - w sklepie był tylko ocet i musztarda". Na co zdziwiony malec odpowiada: " Tato, niemożliwe! w całym Auchanie tylko ocet i musztarda???!!" - no cóż - pewnych rzeczy nie da się opowiedzieć - je trzeba przeżyć.
Tak więc - ci co przeżyli - pamiętacie jak to wtedy było? kiedy pisało się listy (takie na papierze), kiedy, żeby się do kogoś dodzwonić trzeba było poczekać aż wróci do domu, kiedy ludzie jeszcze się odwiedzali - ot tak po prostu, bez zapowiedzenia się miesiąc wcześniej, kiedy jeździli maluchami, ale byli sobie bliscy, wspierali się, troszczyli jeden o drugiego??
To takie anachroniczne, takie... niewygodne.
Może i niewygodne, ale wtedy, gdy chciało się kogoś podsłuchać trzeba mu było założyć "pluskwę" - czyli włamać mu się do domu, włożyć coś w lampę albo pod telefon - prawdziwy film szpiegowski - w normalnych warunkach trudno wykonalne. Nie to co teraz - samo się robi - wystarczy kliknąć myszką.
No właśnie - klikanie myszką - istota naszego bytu - podstawa funkcjonowania istoty ludzkiej.
I my się dziwimy, że nami sterują! No pewnie, że sterują - przecież robotami trzeba sterować.
Człowiek współczesny w imię wygody rezygnuje z wolności w sposób absolutnie świadomy i dobrowolny. Protestuje przeciwko ACTA, będąc śmiertelnie oburzonym, że ktoś mu zabroni ściągać ulubione hity z sieci, ale zupełnie bez oporu wypełnia setki internetowych formularzy swoimi prywatnymi danymi, które później unoszą się w "chmurze".
I choć relatywnie trudno mi wyobrazić sobie Tuska z Putinem podkładającego bombę pod samolot, to już bez wiekszego problemu przychodzi mi na myśl obraz Wielkiego Googla - faceta o niesprecyzowanym wyglądzie, ale o bardzo sprecyzowanych celach - wydojeniu mnie z niewolniczo zarobionej (w jego korporacji) kasy. Przy nim - ci dwaj pierwsi to naprawdę niewinne harcerzyki - gdzie oni z tą bombą - z czym do ludzi??!! w dwudziestym pierwszym wieku??!!
W nowych, współczesnych czasach teoria nie pochodzi już z PISkowa. Pochodzi jednocześnie z Nowego Jorku, Moskwy, Pekinu, Brukseli, Dubaju, Berlina i Wielunia. Jest wszędzie tam, gdzie postepuje zubożenie emocjonalne istoty ludzkiej.
We wszystkich rejonach zamieszkiwanych przez homo roboticus.
I póki nie zrozumiemy, że to czego nie da się podsłuchać, czym nie da się manipulować nie znajduje się w naszym laptopie tylko w naszym sercu, to nie pomoże nam żaden analityk.
Nawet taki "na bajerze", z CIA.