Kiedy w dniu 20 grudnia ub. roku przedstawiciele OZZL spotkali się w siedzibie MZ z ministrem, wiceministrem i prezesem NFZ, poruszone były głównie dwa tematy. Pierwszy to wysokość wskaźnika określającego minimalne wynagrodzenie zasadnicze dla lekarza specjalisty. Wynosi on obecnie 1,31 „przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce za rok ubiegły”. OZZL od lat zabiega o to, aby wynosił ok. 3 „średnich krajowych”, jednak wychodząc z propozycją kompromisu i zgody (o co apelował minister zdrowia), OZZL zgodził się, aby w tym roku (od lipca 2022) wskaźnik ten wynosił 1,7 „średniej krajowej”, czyli choć trochę więcej, niż to co lekarze specjaliści uzyskali przy okazji „podwyżki Szumowskiego” w roku 2018 (wówczas ich minimalna pensja = 6750 PLN była równa ok. 1,6 „średniej krajowej za rok ubiegły”).
Drugim tematem była sprawa szpitala w Prokocimiu, gdzie zwolniło się z pracy ponad 70 lekarzy. Wskazywaliśmy, że sytuacja finansowa szpitala jest zła, co wynika z wielkiego niedoszacowania wyceny świadczeń, udzielanych przez ten szpital. To powoduje, że (kolejne) dyrekcje szpitala zmuszone są do drastycznych oszczędności, przede wszystkim na płacach i liczbie personelu, co skutkuje niedoborem personelu i sprzyja błędom, mogącym stanowić zagrożenie dla zdrowia i życia małych pacjentów. OZZL zaproponował, aby wycenę świadczeń podnieść natychmiast o 50% - dla doraźnego ratowania sytuacji, a następnie, aby przejrzeć poszczególne procedury i wycenić je racjonalnie, z uwzględnieniem kosztów pracy lekarzy i innego personelu szpitala.
Minister, wiceminister i prezes nfz podeszli do obu naszych postulatów (wzrost wskaźnika pensji minimalnej i wzrost wyceny świadczeń udzielanych przez USD) z nieskrywanym lekceważeniem. Nie mogli zrozumieć dlaczego zależy nam na wskaźniku pensji minimalnej, skoro – ich zdaniem – lekarze już dzisiaj zarabiają b. dobrze i mogą praktycznie tyle zarobić w szpitalu ile zechcą (co ma wynikać z niedoboru lekarzy i przymusu ich zatrudnienia przez dyrekcje). Nie podzielili też naszej opinii, że USD w Krakowie jest w złej sytuacji finansowej, bo – jak twierdzili – jego finanse w ostatnich latach znacznie się poprawiły i – de facto – nie ma potrzeby na wzrost wyceny świadczeń. Zatem – w ocenie ministra, wiceministra i prezesa NFZ, jeżeli dyrektor szpitala w Prokocimiu nie chce dać odpowiednich podwyżek lekarzom (do momentu zwolnienia się z pracy ich pensje zasadnicze wynosiły ustawową pensję minimalną =1,31 „ średniej krajowej”), to wynika to tylko z nieudolności dyrektora do zarządzania szpitalem i to dyrektora trzeba „nacisnąć”, a nie ministra.
Jeżeli zatem obecnie ponad 20 anestezjologów z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie Prokocimiu nie wycofało swoich wypowiedzeń i 1 lutego nie przyszło do pracy, to należy przyjąć, że uwierzyli oni ministrowi zdrowia, że sytuacja finansowa szpitala w Prokocimiu jest b. dobra i że lekarze mogą w szpitalu tyle zarobić ile chcą. Kwestią jest jedynie siła nacisku na dyrektora.
Nie oburzajmy się zatem (pisze głównie o pacjentach, mediach i przedstawicielach władzy), że lekarze anestezjolodzy tak zrobili, jak zrobili. Postąpili według obowiązującej w publicznej ochronie zdrowia w Polsce zasady: tyle uzysku ile nacisku i że wynagrodzenia w szpitalach wzrastają tylko od strajku (grupowego zwolnienia się z pracy) do strajku. Tak to zostało przez rządzących zaplanowane i tak to działa.
Krzysztof Bukiel – przewodniczący ZK OZZL