Zacznijmy od cytatu z 14 grudnia br.:
"Do ministra Arłukowicza mam tak naprawdę tylko jedno pytanie, a właściwie jedno oczekiwanie - by do wiosny przedstawił już bardzo precyzyjne działania, które w sposób wyraźny doprowadzą do skrócenia czasu oczekiwania i zmniejszenia kolejek i mówimy tu przede wszystkim o tej podstawowej opiece zdrowotnej."
Te słowa wypowiedział premier D. Tusk na ostatniej konwencji PO, kierując je do siedzącego w pierwszym rzędzie, chociaż tak jakoś trochę z boku, ministra zdrowia, ale także do swojej partii i całego społeczeństwa. Było to pierwsze z trzech zadań, jakie wyznaczył tego dnia swojemu rządowi premier (pozostałe dotyczyły cen podręczników i tzw. umów śmieciowych). Należałoby się cieszyć, że sytuacja w ochronie zdrowia przykuła uwagę premiera, i to do tego stopnia, że w tak szczegółowy sposób omówił ją na konwencji, której głównym celem było przede wszystkim uporządkowanie sytuacji w partii. Przyjrzyjmy się zatem uważnie tym słowom i zastanówmy się, co premier mógł mieć na myśli.
"mam tak naprawdę tylko jedno pytanie, a właściwie jedno oczekiwanie" - czyli wg premiera wszystko, o czym nie mówił, nie wymaga działań ministra Arłukowicza (czyli nie interesują szefa rządu długi szpitali, braki personelu, wysokie koszty leków dla pacjentów, system prowadzący do nieuchronnego powstawania tzw. nadwykonań w placówkach zdrowia spowodowany niskimi limitami narzucanymi przez NFZ itd.)? Ale istnieje też inne wyjaśnienie - premier uznał, że już niczego więcej minister zdrowia nie jest w stanie zrobić, bo każde inne zadanie go przerośnie, więc niech chociaż to jedno załatwi, błagam, to jedno.... Trzeba przyznać, że słowa premiera brzmią jak wypowiedź kogoś znużonego pracą ministra zdrowia, pozbawionego złudzeń i już nie spodziewającego się niczego, już tylko to "naprawdę to jedno oczekiwanie..."
"by do wiosny" - a co ma być wiosną? Epidemia jakaś nadejdzie? Wizytacja z Brukseli przyjedzie? Wybory będą już za pasem? Czy też wiosną premier odwoła ministra, choć niewątpliwie osiągnie on sukces (p. niżej dlaczego)...
"przedstawił już bardzo precyzyjne działania" - czyli do tej pory minister przedstawiał jakieś działania (za taki styl nie byłoby pochwały od prof. Bralczyka), ale nie dość precyzyjne,
„które w sposób wyraźny doprowadzą do skrócenia czasu oczekiwania i zmniejszenia kolejek” – tu zostaje zdefiniowany największy problem polskiej ochrony zdrowia – kolejki, ale premier niezbyt ambitnie nie oczekuje ich likwidacji, tylko "wyraźnego skrócenia", przy czym wygodnie dla ministra nie określa co to oznacza,
„i mówimy tu przede wszystkim o tej podstawowej opiece zdrowotnej." – i najwyraźniej premier sądzi, że występują one w POZ i tam chce je likwidować, a kolejki do specjalistów i na badania oraz planowe zabiegi operacyjne już premierowi albo nie przeszkadzają, albo o nich nie wie. W obu przypadkach – wiedza i zamiary premiera wobec ochrony zdrowia wyglądają katastrofalnie…
Refleksja po tej zdecydowanej wypowiedzi premiera, zawierającej zawoalowaną groźbę pod adresem ministra zdrowia („by do wiosny…”), jest dość ponura, chociaż jest w niej także dobra informacja dla drogowców (tak, tak - proszę czytać dalej).
Po pierwsze, premier wierzy w to, w co wierzyła władza w latach 80. ubiegłego wieku – że z Olimpu ministerstwa można ręcznie sterować długością kolejek, po drugie – premier sądzi, ze kolejki są w POZ, a tam akurat ich nie ma lub są najmniejsze. To prawda, że chorzy czekają miesiącami na wizyty u lekarzy, ale głównie tam, gdzie obowiązują limity czyli do różnego rodzaju specjalistów: endokrynologów, kardiologów, gastrologów (ale brzuch boli ich dzisiaj), okulistów, neurologów itp. oraz na operacje - zaćmy, wszczepienia protezy stawowej itd. Tymi kolejkami - jak wynika z żądania premiera - minister nie musi się zajmować, choć istnieją znane od dawna proste metody, by je zlikwidować, związane ze sposobem finansowania świadczeń. A że w POZ kolejeki nie ma (pacjent jest przyjmowany przez swojego lekarza POZ zwykle w ciągu kilku godzin, bo nie stosuje się do tych wizyt limit narzucony przez NFZ – lekarze rodzinni otrzymują sztywną stawkę kapitacyjną i mogą pacjenta oglądać – jeżeli będzie taka potrzeba – nawet codziennie), to sukces ministra i całego rządu jest wiosną gwarantowany. Ba, nawet szybciej, kolejek w POZ może nie być już (a raczej nadal) w styczniu. Warto zauważyć, że kierując się podobną zasadą premier mógłby żądać, aby w okresie przedświątecznym półki sklepowe u rzeźnika zapełniły się wędlinami, w rybnych bylo karpi w bród i by nie brakowało w tych dniach choinek na składach węgla. Najbardziej stanowczo premier mógłby żądać, aby od Nowego Roku przybyło dnia na barani skok - pasmo sukcesów rządu nigdy by wówczas nie ustawało...
Ano cóż, jeden z apostołów mawiał, że w życiu napotykamy tylko takie pokusy, którym na pewno możemy dać radę się oprzeć. Najwidoczniej premier stawia poszczególnym ministrom tylko takie zadania, jakim mogą oni podołać… Mądra to zaiste polityka, gdyż wtedy i sukces medialny pewny, i kandydata na nowego ministra nie trzeba szukać.
Tylko trzeba jeszcze jakoś pozasłaniać coraz dłuższe kolejki do specjalistów, diagnostyki i zabiegów - ale przecież coś trzeba zrobić z tak dobrze rozkręconą przy okazji budowy autostrad produkcją ekranów dźwiękochłonnych. Nie tylko nie będzie spoza nich widać kolejek, ale i jęki chorych ulegną wygłuszeniu, a na drodze do sukcesu w ochronie zdrowia rządowi już nic nie stanie...