Tydzień temu minister Łukasz Szumowski poinformował z „pompą”, że rząd przekazał prawie 900 mln złotych na Centrum Onkologii w Warszawie. Pieniądze przeznaczy się na wymianę wyeksploatowanej infrastruktury i stworzenie nowej. Dzięki temu – jak stwierdził minister - zwiększy się dostępność, jakość i kompleksowości świadczeń dla pacjentów onkologicznych. Bez tej pomocy Centrum Onkologii musiałoby – wg słów jego dyrektora – stopniowo „wygaszać” swoją działalność, bo jest w tak złej sytuacji finansowej, że nie może sobie pozwolić na żadne wydatki.
To wydarzenie, które prawdopodobnie miało przysporzyć ministrowi i rządowi wiele społecznej sympatii i poparcia wzbudza wiele wątpliwości i rodzi kłopotliwe dla rządzących pytania:
Dlaczego rząd pomaga finansowo Centrum Onkologii, które przez lata doprowadziło się do tak krytycznej sytuacji? Przecież niedawno szef partii rządzącej stwierdził, że jeżeli jakiś przedsiębiorca nie radzi sobie w warunkach określonych przez państwo, to znaczy, że się do takiej działalności nie nadaje i powinien zająć się czymś innym. Szpitale i inne podmioty lecznicze nie są co prawda zwykłymi przedsiębiorstwami, ale działają na podobnych zasadach: sprzedają swoje usługi (na rzecz NFZ) i z tego powinny się utrzymać. Może zatem Centrum Onkologii nie nadaje się do tego, aby udzielać pacjentom świadczeń zdrowotnych refundowanych przez NFZ i lepiej żeby „wygasiło” swoją działalność?
Jeżeli rząd uznał jednak, że należy pomóc Centrum Onkologii, czy nie przyznał w ten sposób, że bankructwo Centrum wynika nie tyle ze złego nim zarządzania, ile ze złych warunków określonych przez państwo, w jakich Centrum musi działać?
Dlaczego zatem rząd pomaga jednemu szpitalowi (Centrum), a nie pomaga innym, nie mniej ważnym szpitalom, które też nie radzą sobie finansowo w warunkach określonych przez państwo i znalazły się w równie dramatycznej sytuacji, na przykład Dziecięcemu Szpitalowi Klinicznemu w Warszawie zadłużonemu na kilkaset milionów złotych? Czy nie jest to wyraz uprzywilejowania jednych i dyskryminowania drugich?
Dlaczego też rząd nie zmienił warunków, w jakich funkcjonują polskie szpitale, skoro to przez te warunki szpitale popadają w tak wielkie kłopoty, że państwo musi je dofinansowywać?
Na postawione wyżej pytania możliwe są tylko dwie odpowiedzi:
Pierwsza - rządzący nie rozumieją na jakich zasadach funkcjonuje obecnie system publicznej ochrony zdrowia i skąd szpitale biorą pieniądze na swoje działanie. Oznaczałoby to zupełny brak kompetencji rządzących nie tylko do naprawiania ale nawet do bieżącego zajmowania się publiczną ochroną zdrowia.
Druga – rządzący wiedzą jak ten system działa, ale celowo utrzymują te patologiczne „warunki określone przez państwo”. Dzięki nim bowiem mogą odgrywać rolę „dobroczyńców” , którzy od czasu do czasu obdarowują określone podmioty, zyskując tym samym wdzięczność pacjentów i pracowników. Mogą też „dyscyplinować” dyrektorów szpitali, utrzymując ich w niepewności co do ich dalszego losu.
Podejrzewam, że prawdziwa jest ta druga odpowiedź. Nie jest ona jednak wcale lepsza od pierwszej i podobnie źle wróży publicznej ochronie zdrowia w Polsce.