Z Kopciuszka królewna? To tylko w bajkach.
Ministerstwo Zdrowia, nie implementując na czas dyrektywy transgranicznej i nie tworząc Krajowego Punktu Kontaktowego, chce uchronić zagranicznych pacjentów przed leczeniem w Polsce. Program Ministerstwa Gospodarki promujący polską medycynę pozostanie tylko przyjemnym wspomnieniem zagranicznych wizyt studyjnych i targów turystyki medycznej.
Czy Polska ma szansę na stanie się europejską potęgą w turystyce medycznej? Przez Ministerstwo Gospodarki od półtora roku wdrażany jest nakładem sporych unijnych środków (1 mln euro) program promocji polskiej medycyny za granicą. Turystyka medyczna stała się jednym z priorytetów polityki turystycznej Polski, a plan jej promocji jest realizowany w ramach projektu systemowego Ministerstwa Gospodarki. Turystyka medyczna została uznana za jeden z 10 najbardziej obiecujących obszarów polskiej gospodarki. I świetnie, bo ta droga radzenia sobie z nadmierną bazą polskich szpitali jest dużo lepsza niż jej zmniejszanie przez wymuszone bankrutowanie. Nie jesteśmy w stanie skorzystać z niej my Polacy (bo kolejki, bo za dużo łóżek szpitalnych, bo brak środków w NFZ), niech skorzystają pacjenci zagraniczni. Ale jak to często u nas bywa, nie wie lewica, co czyni prawica.
Ministerstwo Gospodarki z jednej strony promuje Polskę jako miejsce leczenia dla zagranicznych pacjentów, ale Ministerstwo Zdrowia robi wszystko, żeby nie wdrożyć dyrektywy transgranicznej, która reguluje i wspiera proces leczenia zagranicznych pacjentów w Polsce. Z jednej strony minister gospodarki chce przyciągnąć turystów zagranicznych, wydaje pieniądze na szkolenia świadczeniodawców, wyjazdy studyjne dziennikarzy i przedsiębiorców za granicę, produkuje materiały promocyjne. A z drugiej strony minister zdrowia nie wdraża na czas dyrektywy transgranicznej, nie organizuje Krajowego Punktu Kontaktowego dla pacjentów z zagranicy, nie tworzy systemowej informacji dla zagranicznych pacjentów o polskim systemie ochrony zdrowia.
O co tu chodzi, jak to się dzieje, że jeden resort promuje coś, co drugi stara się ze wszystkich sił powstrzymać. Czy wszystko to dzieje się w sposób przemyślany czy przypadkowy? Nie wiemy czy bardziej nam zależy na zarabianiu na leczeniu w Polsce zagranicznych pacjentów czy na oszczędaniu dzięki niewypuszczaniu pacjentów z Polski na leczenia za granicą? Oszczędzać czy zarabiać, oto jest pytanie.
Od lat trwa polityka wyciskania rezerw z polskich szpitali. Nie wiążą końca z końcem, zadłużają się, walczą o przetrwanie, nie myślą o jakości czy skuteczności leczenia, o przestrzeganiu standardów, o certyfikatach jakości. Pacjentów polskich jest w tych szpitalach tylu, że szpitale się przed nimi opędzają. Każdy pacjent ponad zakontraktowany limit powiększa zadłużenie szpitala. Szpitale się przekształcają, upadają, oddłużają, szukają wszelkich sposobów na przedłużenie egzystencji, którą jest w istocie ich powolna agonia.
Jak tu promować za granicą coś, co do promocji się nie nadaje? Co zrobić z danymi na temat jakości i skuteczności polskiej ochrony zdrowia widocznymi za granicą. Co zrobić z jednym ostatnich miejsc w konsumenckim rankingu jakości Euro Health Consumer Index 2012. Co zrobić ze wskaźnikami skuteczności leczenia chorób widocznymi w międzynarodowych bazach WHO czy OECD? Jedyny obszar, który zasługuje na docenienie z europejskiej perspektywy to kardiologia inwazyjna. Ośrodków jest dużo, są skuteczne, co drugi pacjent osiąga zadowalające wyniki leczenia. Problem tylko polega na tym, że 70% przypadków leczonych w ośrodkach kardiologii inwazyjnej to ostre fazy zawału serca wymagające doraźnej pomocy. Mało prawdopodobne, żeby pacjent z Berlina lub Londynu leciał samolotem z zawałem serca na zabieg w Polsce.
Czy ktoś spróbował wejść w buty zagranicznego pacjenta i uzyskać informację w języku angielskim o rekomendowanych ośrodkach lub lekarzach, o ich jakości, o tym jak się poruszać w polskim systemie ochrony zdrowia? Narodowy Fundusz Zdrowia właśnie uruchomił platformę ZIP, system informacji medycznej dla pacjentów. Pech plega na tym, że system jest dostępny tylko w języku polskim. Po zarejestrowaniu i zalogowaniu. Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia udostępnia informację o certyfikatach jakości - po polsku. Centrum Systemów Informatycznych w Ochronie Zdrowia - udostępnia informację o świadczeniodawcach - po polsku. Nawet Naczelna Izba Lekarska - rejestr lekarzy udostępnia wyłącznie w języku polskim. Zagraniczny pacjent nie ma wielu szans na sprawdzenie czy świadczeniodawca jest świadczeniodawcą a lekarz lekarzem. Nie widzi też nic na temat jakości tych świadczeń.
Wygląda na to, że Ministerstwo Zdrowia nie implementując na czas Dyrektywy i nie tworząc Krajowego Punktu Kontaktowego chce uchronić zagranicznych pacjentów przed leczeniem w Polsce. Ocenia pragmatycznie potencjał polskich szpitali i wie, że z Kopciuszka można zrobić królewnę, ale tylko w bajkach. A program Ministerstwa Gospodarki - cóż pozostanie tylko przyjemnym dla uczestników i organizatorów wspomnieniem zagranicznych wizyt studyjnych i targów turystyki medycznej.