Płacę trzy niebagatelne składki zdrowotne: jako emeryt, jako zatrudniony na umowę o pracę i jako prowadzący działalność gospodarczą więc mój punkt widzenia zależny od tego punktu siedzenia powinien mnie obligować do żądania zmniejszenia składki.
Ale znam też drugą stronę „medalu”. Znam koszty nowoczesnego leczenia i widzę (a zresztą sam doświadczam - na szczęście póki co w ograniczonym stopniu) zdrowotne skutki starzenia się społeczeństwa. U nas dużo się mówi o niedorozwoju geriatrii, ale zapomina się o tym, że powoli wszystkie oddziały dla dorosłych chorych stają się oddziałami geriatrycznymi, gdyż chorzy w wieku powyżej 65 lat stanowią tam większość.
U nas różni biznesmeni mamią nas mirażem dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. To z ich punktu widzenia jest bardzo dobry pomysł na zarobek, gdyż np. w Stanach Zjednoczonych prywatni ubezpieczyciele zabierają na swoje koszty i dochody około 25% płaconych składek, a polski NFZ kosztuje raptem kilka procent. Ale z punktu widzenia ubezpieczonych to jest przede wszystkim finansowanie armii urzędników zamiast potrzebnych im świadczeń.
Niestety, najbardziej efektywne z punktu widzenia osoby ciężko chorej, a zwłaszcza przewlekle chorej jest zwiększenie możliwości publicznej służby zdrowia przez zwiększenie ilości pieniędzy w systemie, a to najłatwiej uzyskać przez zwiększenie składki.
Tu można się zastanawiać, czy dla płacących największe składki nie wprowadzić jakiejś formy ułatwionego dostępu, gdyż (w przeciwieństwie zwłaszcza do wielu seniorów) dla nich najcenniejszy jest czas. Czas, który zamiast być tracony w kolejce może być przeznaczony na zwiększanie dochodów, a w tym na zwiększanie składki służącej wszystkim.