Ostatniej doby w Stanach Zjednoczonych oficjalnie raportowana liczba zakażonych wirusem SARS-CoV-2 wzrosła o 33,5 tys., a życie straciło kolejnych 1900 chorych na COVID-19. Skumulowane statystyki mówią o 468,5 tys. zainfekowanych oraz o 16,7 tys. zgonów. To jednak tylko oderwane od kontekstu liczby i choć są w skali globalnej rekordowe (nie licząc łącznej liczby zgonów – ta ciąż jest wyższa w Italii – 18,3 tys.), to nie obrazują grozy sytuacji w USA w porównaniu do innych krajów najmocniej dotkniętych epidemią.
Widać to za to na poniższym wykresie, stworzonym przez serwis Wordometer. Wszystkie linie zaczynają się w jednym punkcie – jest to dzień, w którym liczba zakażonych w danym kraju osiągnęła 10 tys. Potem widać wzrost liczby zakażonych w kolejnych dniach.
Trzeba, oczywiście, wziąć poprawkę na liczebność populacji, liczbę wykonywanych testów oraz na transparentność raportowania danych (Iran, Chiny). Ale nawet po uwzględnieniu tych czynników nie ma złudzeń, że krzywa zachorowań w USA jest dramatycznie bardziej stroma i pnie się bez porównania wyżej niż w innych krajach.
Podobny wykres dla zgonów nie wygląda – na razie – aż tak drastycznie (w aspekcie „przewagi” USA), ale za ok. 2-3 tygodnie może tak już być.
Za oceanem pojawiły się już jednak pierwsze jaskółki optymizmu. Wczoraj czołowy amerykański epidemiolog – dr Anthony Fauci – powiedział dostrzega już efekty wdrażanych działań i skorygował wcześniejszą, czarną prognozę co do łącznej liczby zgonów w USA. Wcześniej mówił o 100-200 tys. ofiar, teraz szacuje, że będzie to ok. 60 tysięcy.
Wzrost wysokości słupków obrazujących dobowe przyrosty zachorowań i zgonów w USA w ostatnich dniach wyhamował. Oby nie było to przejściowe, oby zaczęły szybko maleć, bo wciąż są to liczby przerażająco wysokie.