Uruchomienie programu lekowego leczenia osteoporozy było niewątpliwie dobrą wiadomością. Gorsza jest taka, że miało być na jego realizację przeznaczonych niemal 1 mld zł, a zakontraktowano zaledwie 222 mln zł. W niektórych regionach kontrakt pozwala na leczenie zaledwie jednego pacjenta tylko przez miesiąc. Jak pan ocenia tę rzeczywistość?
Zawsze powtarzam, a nie wszyscy, zwłaszcza decydenci o tym pamiętają, że pacjent jest najważniejszy. Po drodze mogą dziać się różne rzeczy, które prowadzą do zwiększenia się dobrostanu pacjenta. Tu tego zabrakło. Co najmniej niepokojące są informacje, z których wynika, że są w Polsce regiony, w których zakontraktowano 3 tys. zł na terapię. To miesięczny koszt dla jednego pacjenta, a terapia powinna trwać około roku. Co ci ludzie mają teraz zrobić? Oprócz kwestii medycznych bardzo ważne są też te mentalne. Zachwianie poczucia bezpieczeństwa pacjenta po tym, jak otrzymuje on, na przykład z mediów takie informacje, nie jest dobrą rzeczą. Kiedy słyszę, że do budżetu trzeba będzie dosypać od 90 do nawet 160 mld zł do 2027 roku. Jeśli te pieniądze się znajdą, to poczucie bezpieczeństwa się zwiększy. Dzisiaj, jeśli chodzi o tak ciężką chorobę jak osteoporoza, ja tego poczucia bezpieczeństwa nie widzę.
Jeśli spojrzymy na to, że kontraktowanie jest tak niskie, że wręcz iluzoryczne, to okaże się, że znów kod pocztowy będzie decydował o dostępie do leczenia?
To kwestia związana nie tylko z turystyką lekową, ale i z profilaktyką. Chcielibyśmy, aby takie choroby jak osteoporoza, która w bezpośredni sposób prowadzi do niesamodzielności, były na takim poziomie terapeutycznym, żeby tych ludzi niesamodzielnych było jak najmniej. Dzisiaj możemy tylko zaapelować o to, by zaspokajać potrzeby pacjentów i zapewniać właściwe budżetowanie. Dziś tego nie ma. To rzeczy niedopuszczalne, żeby pacjenci zapadający na osteoporozę, a jest ich ponad 2 mln, nie mieli właściwej opieki. Oni muszą mieć poczucie, że system się nimi zajmie, a dziś tego nie ma.