W ubiegły czwartek izraelska firma farmaceutyczna Teva ogłosiła szczegóły planu oszczędnościowego, który ma pomóc wydobyć ją z długów sięgających 35 mld dol., co przekracza ponad dwukrotnie wartość giełdową spółki.
Wcielaniem planu w życie ma się zająć nowy prezes firmy, znany z umiejętności efektywnego cięcia kosztów Duńczyk - Kåre Schultz.
Plan zakłada – między innymi – zwolnienie 1750 pracowników w Izraelu (globalnie ok. 14 tys.) oraz zamknięcie dwóch należących do Tevy zakładów w Jerozolimie.
Teva jest jednym z największych pracodawców w Izraelu i prawdopodobnie trudno byłoby znaleźć w tym kraju osobę, która nie zna nikogo, kto jest w tej firmie zatrudniony. Zapowiadana liczba zwolnień oznacza, że posadę straci co czwarty izraelski pracownik firmy.
Na odpowiedź największego w Izraelu związku zawodowego – Histardut – nie trzeba było długo czekać. Już w trzy dni po ogłoszeniu planu bolesnych cięć kadrowych – tj. w ostatnią niedzielę – odbył się strajk generalny, który na 4 godziny niemal sparaliżował kraj [niedziela jest w Izraelu normalnym dniem roboczym].
Pracę przerwały państwowe urzędy, sądy, szkoły, banki, giełda papierów wartościowych. Do strajku przyłączyli się nawet operatorzy sieci telefonii komórkowej, którzy na kilka godzin ograniczyli zakres usług.
Związkowcy z Histardut wyszli na ulice. Najważniejsza demonstracja miała miejsce przed kancelarią premiera Benjamina Netanyahu. Protestujący domagali się od rządu zdecydowanych działań, które skutecznie zapobiegną masowym zwolnieniom pracowników Tevy. Demonstranci nieśli transparenty, na których widniało zmyślnie zmodyfikowane logo Teva – zmiana jednej litery spowodowała, że hebrajskie słowo teva (טבע), które można przetłumaczyć jako „natura, przyroda”, zmieniło się w tevach (טבח), co oznacza… „rzeź, masakra”. Zapłonęły opony.
Netanjahu zapowiedział, że sięgnie po „kilka narzędzi, którymi dysponuje”, aby zapobiec zamknięciu zakładów Teva w Jerozolimie. Spróbuje też „ograniczyć szkody” wynikające z redukcji etatów.
Kłopoty finansowe spółki Teva są skutkiem m.in. nieudanej inwestycji – przejęcia (za 41 mld dolarów) „generycznej” części firmy Allergan oraz wygaśnięcia ochrony patentowej leku Copaxone, który – w niektórych okresach – generował niemal połowę przychodów spółki.
Zarząd borykającej się z tak poważnymi problemami firmy długo nie mógł znaleźć osoby chętnej do objęcia posady prezesa, a przy tym mającej kompetencje do wyciągnięcia spółki z głębokiego kryzysu. Udało się we wrześniu br., kiedy za 40 mln dolarów (w gotówce i w udziałach) za sterami firmy zgodził się stanąć Kåre Schultz.
We wtorek premier Benjamin Netanyahu oraz kilku ministrów jego rządu spotkali się w Jerozolimie z prezesem Schultzem. Jak donosi „Globes”, strona rządowa nie była w stanie przekonać szefa Tevy do zmiany decyzji dotyczących zamknięcia zakładów w Jerozolimie i zapowiedzianych zwolnień.
Netanyahu uzyskał jednak zapewnienie, że główna siedziba spółki oraz trzon jej działu R&D pozostaną w Izraelu, a Teva pomoże w zorganizowaniu kursów i szkoleń, dzięki którym zwolnieni pracownicy łatwiej znajdą nowe posady.
Źródła: Bloomberg / Ha-Aretz / Globes