Według Światowej Organizacji Zdrowia wirus MERS (Middle East Respiratory Syndrome Coronavirus) stanowi niebezpieczeństwo zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt. Jednak przebieg infekcji jest zdecydowanie cięży u ludzi – śmiertelność sięga 37 procent. Od odkrycia wirusa w 2012 roku z powodu wywoływanej przez niego niewydolności oddechowej i/lub niewydolności nerek zmarło na świecie ponad 500 osób (najwięcej w Arabii Saudyjskiej).
Pracujący dla renomowanego Instytutu Pasteura naukowiec w październiku 2015 roku przemycił potajemnie z Korei Południowej trzy próbki wirusa MERS. Na pokład rejsowego samolotu Seul-Paryż śmiercionośnego wirusa wniósł w plastikowym pudełeczku po kosmetykach. Udało się.
Małe niebieski pudełeczko trafiło do Instytutu, a konkretnie… na zwykłą półkę w gabinecie naukowca. Stało tam sobie w żaden sposób niezabezpieczone przez około tydzień. Francuski urząd do spraw bezpieczeństwa leków (ANSM) nie został poinformowany o sprowadzeniu patogenu do kraju.
Instytut zniszczył próbki i sprawa zapewne nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie publikacje w koreańskich mediach.
Władze Instytutu niespecjalnie biją się w piersi. Tłumaczą, że przywieziony wirus był wcześniej unieszkodliwiony, a więc nie był niebezpieczny dla ludzi. Przyznają jednak, że błędem było niepoinformowanie ANSM.
Sam ANSM potraktował całą sytuację bez pobłażliwości i zgłosił sprawę organom ścigania, które rozpoczęły dochodzenie.
Źródło: RTL.fr