W rzeczywistości nie były to psy, lecz kojoty. Nie były też (co raczej nikogo nie zaskoczy, choć niektórych rozczaruje) „nieumarłe”, lecz chore na świerzb o ciężkim przebiegu.
Sprawa jest poważna – błąkające się po przedmieściach jednego z największych miast świata zwierzęta okazały się bowiem zarażone świerzbowcem Sarcoptes scabiei, czyli tym samym, który wywołuje chorobę u ludzi.
Kojoty nie są widokiem niezwykłym w amerykańskich miastach, zwykle jednak spotyka się jej w nocy. Dotknięte ciężkim świerzbem zwierzęta stają aktywne także w ciągu dnia, ponieważ choroba upośledza ich zmysł wzroku.
Chore kojoty mają trudności ze zdobyciem pożywienia, są więc wychudzone. Tracą włosy, a na skórze powstają wtórne ogniska zakażeń. Z powodu dokuczliwych objawów (świąd, ból) i głodu zmienia się też ich zachowanie – są niespokojne, zdezorientowane, niekiedy agresywne. Trudno się dziwić, że u niektórych osób taki widok budzi skojarzenia z zombie.
Służby sanitarne Chicago ostrzegają, aby nie zbliżać się do chorych kojotów, a także nie dopuszczać do ich kontaktu ze zwierzętami domowymi - szczególnie z wyprowadzanymi na spacer psami. Świerzb jest chorobą wysoce zakaźną – zarówno dla ludzi jak i dla psów, kotów i wielu innych ssaków.
Źródło: OutbreakNewsToday