Na śmierć od pocisku w Afganistanie narażony jest każdy już w chwili urodzenia. Jak temu zaradzić w kraju, gdzie brakuje szpitali, lekarzy, a korupcja jest wszechobecna.
Według obowiązującego tu kalendarza niedługo miną 1392 lata od ucieczki Proroka z Mekki do Medyny. Niejednokrotnie, przejeżdżając przez miejscowe wioski, patrząc na kalaty czy też nawiązując kontakt z ludnością (zwłaszcza wiejską), można sobie zadać pytanie, w którym faktycznie roku żyjemy.
Oczywiście wielkie miasta, takie jak Kabul czy Kandahar, idą z duchem czasu i w kontraście do glinianych osiedli slumsów pojawiają się tam pierwsze symptomy architektury zachodu, banki, hotele, siedziby korporacji. Wszystko to jednak ciągle pozostaje zawieszone w pewnej próżni. Co ciekawe, gdy ogląda się stare fotografie z lat 70., a nawet z okresu międzywojennego, można odnieść wrażenie, że kraj ten uległ znacznemu regresowi. Historia Afganistanu zawsze składała się z następujących po sobie cykli izolacji i otwarcia na świat. Można odnieść wrażenie, iż tocząca się tu bez przerwy od 1979 roku wojna pogrążyła ten górski i tak niedostępny kraj w całkowitej i nieprzenikalnej próżni.
Pomimo dużych różnic w poziomie bezpieczeństwa pomiędzy północą a południem (ogólną regułą jest to, że im bliżej granicy z Pakistanem, tym mocniej wkraczamy w strefę wojny) w kraju tym całkowicie zanikł ruch turystyczny, podobnie bardzo utrudnione są samodzielne działania organizacji pomocowo-humanitarnych.
Z pewnością należy zacząć od tego, iż pierwsze zetknięcie ze szpitalem afgańskim może wywołać wrażenia zupełnie odmienne od nawet tych najgorszych naszych doświadczeń z rodzimą służbą zdrowia. Teoretycznie obywatele Republiki mają bezpłatny dostęp do placówek ochrony zdrowia. W praktyce mamy jednak dwie istotne bariery. Po pierwsze, problem odległości i transportu (w przypadku prowincji Ghazni mówimy o odległości nawet ponad 100 km do najbliższego szpitala). W Afganistanie nie ma struktury analogicznej do pogotowia ratunkowego, pozostaje więc transport własny z kalat w hindukuskich dolinach do „highway”, a następnie żmudna podróż drogą podziurawioną „IED-kami”.
Drugą barierą jest niestety korupcja. Stawki przyjmowane za leczenie szpitalne niejednokrotnie pozwalałyby na leczenie komercyjne w szpitalach europejskich. Stąd też dość częste zjawisko ucieczki pacjentów do sąsiedniego Pakistanu, postrzeganego tu jako kraj o wyższym poziomie rozwoju medycyny. Szpital Prowincjonalny w Ghazni liczy 130 łóżek na pięciu oddziałach (internistycznym, pediatrycznym, chirurgicznym, położniczym oraz gruźliczym), posiada też izbę przyjęć. Ghazni liczy przeszło 300 tys. mieszkańców, cała zaś prowincja ponad milion (znajdują się w niej jeszcze dwa około 50-łóżkowe szpitale). Ponadto w niektórych wsiach istnieją „kliniki”, czyli tak naprawdę praktykujący lekarze. Aby zilustrować zasoby infrastruktury medycznej, należy dodać, że w prowincji (poza siłami ISAF) są 3 aparaty RTG, dwa aparaty do prowadzenia znieczuleń, 4 kardiomonitory i nie ma żadnego respiratora. Czas rządu talibów był okresem ogromnej zapaści w systemie ochrony zdrowia. Zrujnowano nie tylko infrastrukturę, ale także system szkoleń oraz jakiejkolwiek wymiany wiedzy i doświadczeń z pozostałą częścią świata. Okres ten wiąże się również z exodusem znacznej części wykształconego społeczeństwa, w tym też lekarzy. Ta luka pokoleniowa widoczna jest do dziś. Należy podkreślić, iż miejscowy personel medyczny, zwłaszcza lekarze, jest niezmiernie chłonny przekazywanej wiedzy. Brak literatury, podręczników i ograniczenia językowe powodują ogromne luki, które jednak można szybko wyrównywać poprzez szkolenia lub też pomoc w tworzeniu schematów i procedur postępowania. Dotyczy to między innymi antybiotykoterapii, procedur anestezjologicznych, postępowania w przypadku ciężkich urazów. Z naszych obserwacji wynika, iż o wiele większą korzyść przyniosły szkolenia aniżeli przekazywanie sprzętu (zwłaszcza zaawansowanego technologicznie), gdyż istnieje ogromna obawa przed jego użytkowaniem. Jednym z problemów, zwłaszcza w odniesieniu do leczenia pacjentów cywilnych w polskim szpitalu, jest brak kontynuacji leczenia. Niejednokrotnie pacjenci z założonym stabilizatorem zewnętrznym pojawiali się w szpitalu dopiero po kilku miesiącach, z nieusuniętymi szwami i zazwyczaj z brakiem zrostu. Podobnym dylematem jest postępowanie w najcięższych stanach wymagających intensywnej terapii i wentylacji zastępczej – jest ona tu całkowicie niedostępna. W nieco lepszej sytuacji są żołnierze Armii Afgańskiej ANA, gdyż posiadają swój szpital (w mieście Gardez), który jest przygotowany do kompleksowego jak na tutejsze warunki leczenia obrażeń ciała. Wszelkie działania medyczne w tutejszych warunkach muszą uwzględniać szereg uwarunkowań kulturowych, religijnych, ale przede wszystkim sanitarno-bytowych. Niestety, poziom życia należy tu do najniższych spotykanych na świecie. Należy także znać i zaakceptować szereg norm i ograniczeń, np. w zakresie postępowania (badania i leczenia kobiet) oraz uwzględnić zupełnie inny stosunek do czasu (nie tylko w odniesieniu do punktualności), bo znaczna część pacjentów nie jest w stanie podać swojego wieku, a tym bardziej dat urazów, operacji itp. Dla osoby z kręgu kultury europejskiej może być zupełnie niezrozumiałe, gdy w czasie badania pacjenta z przebytymi ranami postrzałowymi, pytając o czas urazu, słyszymy: „może 3 miesiące temu, może 6...”. O wiele bardziej miarodajne okazują się odniesienia do pór roku. Ghazni to także miejsce pewnych przeobrażeń, które dają nadzieję na przyszłość. Eksperci z polskiego i amerykańskiego PRT (Provincial Reconstruction Team) utworzyli w Ghazni jednostkę ratowniczo-gaśniczą, podejmowane są także próby stworzenia centrum powiadamiania ratunkowego i zarządzania kryzysowego. Docelowo mają być stworzone 2 zespoły ratownictwa medycznego. Niezależnie jednak od tych prób należy mieć świadomość, iż dystans do pokonania pozostaje jeszcze ogromny i ciągle trwający konflikt nie jest sprzymierzeńcem podejmowanych działań.
Cały reportaż Przemysława Guły w najnowszym numerze "Służby Zdrowia".