Dziewczynka nigdy nie wyjeżdżała w Włoch – kraju, w którym malaria nie występuje. Do szpitala Santa Chiara została przyjęta z powodu cukrzycy. W tym samym czasie w placówce leczono też rodzinę, której członkowie zarazili się malarią podczas wycieczki do Burkina Faso.
Eksperci w dziedzinie chorób zakaźnych sprawdzają, czy zarodźce wykryte u chorej na malarię rodziny to rzeczywiście ten sam szczep, który doprowadził do śmierci dziewczynki. Badają też, czy możliwe jest, że w północnej części Włoch pojawiły się komary zdolne do przenoszenia tych pasożytów.
Z kolei śledczy weryfikują hipotezę o nieumyślnym spowodowaniu śmierci przez kogoś z personelu medycznego – np. w wyniku powtórnego użycia jednorazowej igły.
Szpital stanowczo wyklucza tę ostatnią możliwość. Pracownicy podkreślają, że w placówce używa się jednorazowych igieł wyłącznie w sposób zgodny z ich przeznaczeniem.
Najmniej prawdopodobna wydaje się trzecia możliwość – żywy, zarażony komar mógł zostać przywieziony z Afryki w bagażu kogoś spośród chorych leczonych na malarię w szpitalu Santa Chiaran. Wprawdzie takie sytuacje mają często miejsce, jednak pacjenci ci nie przyjechali do szpitala ani z bagażami, ani bezpośrednio z lotniska, a dopiero po jakimś czasie od przylotu do kraju.
Lekarze nie spodziewali się malarii u małej pacjentki – zdiagnozowali u niej błędnie zapalenie gardła. Kiedy postawiono właściwą diagnozę, było już za późno na uratowanie dziecka – Sofia zmarła 2 dni później.
Źródło: The Local