Gruźlicy nie można rozpoznać na podstawie samych objawów klinicznych. Także wykonanie zdjęcia RTG klatki piersiowej nie może stanowić definitywnego rozpoznania. Z kolei próby tuberkulinowe nierzadko dają wyniki fałszywie dodatnie lub fałszywie ujemne. Ostatecznym potwierdzeniem rozpoznania jest diagnostyka mikrobiologiczna, wymaga jedna ona czasu – nawet kilku miesięcy. Chorzy na gruźlicę czekają więc niekiedy miesiącami na rozpoczęcie terapii celnie dobranym zestawem leków.
Naukowcy z Oksfordu i Birmingham twierdzą, że dzięki zastosowaniu techniki sekwencjonowania bakteryjnego DNA są w stanie skrócić ten czas do około tygodnia. Szybsza identyfikacja prątków oraz ustalenie ich lekowrażliwości otwiera możliwość znacznie wcześniejszego włączenie skutecznego leczenia, nie tylko zwiększając szanse chorego na powrót do zdrowia, ale też ograniczając ryzyko rozprzestrzeniania się prątków na inne osoby.
Choć częstość zachorowań na gruźlicę w Wielkiej Brytanii wprawdzie się obniża, ale wciąż należy ona w tym kraju do jednej z najwyższych w Europie. W ostatnim czasie niepokój ekspertów budzi wzrost lekooporności prątków. Jeśli nie uda się temu zaradzić, krzywa częstości zachorowań może zacząć się piąć w górę. Jest tego świadomy brytyjski minister zdrowia Jeremy Hunt. Polityk określił opracowanie nowej metody diagnostycznej mianem „przełomu, który wielu ocali życie”.
- Jeśli dzięki nowej technologii uda się skrócić czas potrzebny do zidentyfikowania chorych na gruźlicę i zapewnienia im właściwego leczenia, to znacząco zbliżymy się do tego, czego wszyscy chcemy, czyli do wyeliminowania gruźlicy z Wysp Brytyjskich – powiedział minister Hunt.
Szacuje się, że obecnie co piąty chory na gruźlicę na świecie jest zainfekowany szczepem opornym na co najmniej jeden z głównych leków przeciwprątkowych.
Źródło: BBC News