Boli mnie tutaj, pod łopatką – na dowód tego Y stęknął cicho.
– Proszę się rozebrać – mówi X do pacjenta, nie odrywając wzroku od ekranu komputera.
Y zdejmuje koszulę. Nagle coś wyskakuje z jego kieszeni. Robi w powietrzu kilka salt i, odprowadzane wzrokiem obu panów, ląduje na podłodze. Smartfon. Ekran ożywa, a na nim pulsuje czerwona kropka z napisem „recording”. X marszczy brwi, rzuca gniewne spojrzenie. Y czerwienieje. Przez twarz internisty przepływa tsunami czerwieni. Mięśnie tężeją przed atakiem.
– Co to jest?! – krzyczy, wyskakując gwałtownie zza biurka i wskazując palcem na smartfona.
Y milczy i bezradnie otwiera usta.
– Proszę natychmiast stąd wyjść! Natychmiast! – teraz lekarza na pewno słyszą nie tylko przed gabinetem, ale i na końcu korytarza.
Pacjent zgarnia swoje rzeczy. Speszony, z obrażoną miną, wychodzi. Bez „do widzenia”.
To fikcyjna sytuacja, ale podobnego typu opisów można znaleźć bardzo wiele na forach dla pacjentów. Zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i USA. Wykrycie podczas wizyty nagrywania po kryjomu rozmowy, często wywołuje u medyka wściekłość. Zdarza się, że lekarz wzywa policję. A jeszcze częściej, że próbuje odebrać choremu smartfon czy dyktafon, by wykasować nagranie. W „British Medical Journal” opisano sytuację, w której medyk, odkrywszy nagrywanie, najpierw poprosił o wyłączenie urządzenia. A gdy pacjentka to uczyniła, lekarz zwymyślał ją i wyrzucił za drzwi. Miał pecha, bo chora miała w kieszeni... drugi włączony dyktafon.
Dlaczego nagrywają?
Jest wiele przyczyn. Po pierwsze, dlatego że mogą. Wśród dorosłych osób w USA prawie 60 proc., a wśród młodych prawie 90 proc., ma smartfona, a ten standardowo posiada funkcję nagrywania. Tę opcję często mają też popularne odtwarzacze MP3.
Po drugie – by zweryfikować słowa lekarza i mieć przy tym bardzo precyzyjne określenia medyczne. Wg Pew Research Center, aż ¾ pacjentów poszukuje informacji medycznych przed i po wizycie u lekarza. Odsłuchują słowa medyka, zapisują sobie sformułowania i googlują, by dowiedzieć się więcej na temat swojego stanu zdrowia i możliwych terapii. To o tyle istotne, że zainteresowany pacjent może zdobyć informacje o nowych formach leczenia, zanim niedouczony lekarz się o nich dowie. Niektórzy z nagraniem wizyty idą do kolejnego medyka – szukają tam drugiej diagnozy. Po trzecie – nagranie ma być ewentualnym dowodem w sprawie wytoczonej lekarzowi. Wszystkie stany USA mają uregulowaną prawnie kwestię nagrywania w gabinecie. I przygniatająca większość (40 z 50) zezwala na robienie tego ukradkiem przez jedną ze stron biorących udział w rozmowie. Tylko 10 stanów wymaga zgody obydwu stron na takie działania. W Wielkiej Brytanii pacjenci także mogą nagrywać swoje rozmowy z lekarzem bez informowania go. Ale już w drugą stronę to nielegalne. Lekarz musi poprosić o zgodę chorego.
Kolejny powód – w 2014 roku co trzeci pacjent stwierdził luki w swojej informacji medycznej. Podczas wizyty brakowało wyników badań, diagnoz, zalecanych terapii. Nawet system informacji medycznej w USA nie jest w pełni zdigitalizowany. Jak na razie tylko połowa Amerykanów ma dostęp online do swoich danych medycznych. Nagrywanie wiadomości na smartfonie może, w razie potrzeby, uzupełnić te braki.
Kto pyta...
Czasami pacjenci pytają się na początku wizyty, czy mogą użyć dyktafonu. Z reguły lekarze wówczas się nie zgadzają. Chorym tłumaczą, że przecież rozmowa z nimi ma charakter poufny, a takie nagrania ktoś może powielić, przekazać dalej. Inni przekonują, że najistotniejsze informacje – podsumowanie wizyty – zostanie im wydrukowane. Jeden z anonimowych, a cytowanych lekarzy medycyny ratunkowej w Medscape, twierdził, że odmawia pytającym o zezwolenie, bo za każdym razem, gdy spotykał się z tym, to nagranie miało być dowodem przeciwko... innemu lekarzowi, który popełnił błąd w sztuce.
Rzadko, ale zdarza się, że medyk zgadza się na nagranie. Pod warunkiem że otrzyma także kopię. Dla pacjenta odmowa zgody bywa szokiem. Taką sytuację opisuje m.in. „The Washington Post”. Chora, po zdecydowanym „NIE” lekarza, doszła do wniosku, że ten ma coś do ukrycia, skoro nie chce się zgodzić. – Dlaczego ja mam oddawać swoje zdrowie w jego ręce i ufać mu, jeśli on nie chce mi zaufać w kwestii nagrywania? – pytała. Wkrótce zrezygnowała z jego usług.
Jak trwoga, to do prawnika
Lekarze bronią się przed tą „plagą”. Wiele placówek, przed rozpoczęciem współpracy z pacjentem, daje mu do podpisu umowę ramową, w której m.in. jest zastrzeżone, iż nie można nagrywać wizyt lekarskich. Na stronach internetowych kancelarie prawne, oraz specjaliści od zarządzania ryzykiem w placówkach zdrowia, doradzają lekarzom, jak uregulować kwestię nagrywania w gabinecie. Co zrobić, by wilk był syty i owca cała? Czyli: jak nie stracić pacjenta i jego zaufania, a jednocześnie nie dać niezadowolonym twardego dowodu do ręki, którym mogliby potem szachować w sądzie. Działająca w kilku stanach średniej wielkości kancelaria Kern Augustine Conroy & Schoppman, P.C. doradza, by najpierw z pacjentem porozmawiać. Dopytać, w jakim celu chce nagrywać, uświadomić, że wszelkie zalecenia lekarza dostają na piśmie, a te informacje są w dokumentacji medycznej, którą mogą w każdej chwili otrzymać. Kancelaria nie pisze, co zrobić, jeśli mimo tych argumentów pacjent nadal będzie obstawał przy swoim.
Rzadkością są takie porady, jakich udziela Lee J. Johnson, prawniczka i konsultant ds. zarządzania ryzykiem. W Medscape przekonuje lekarzy, że takie nagrywanie jest dla nich... korzystne. Bo pacjent lepiej zapamięta postawioną diagnozę oraz zalecenia lekarza. A przecież o to właśnie chodzi. Zwłaszcza gdy mamy do czynienia ze starszymi ludźmi. Nagranie można przekazać dzieciom, które będą wypełniały zalecenia lekarza. Ale też nawet Johnson przyznaje rację tym, którzy – paranoicznie – obawiają się, iż takie nagrania zostaną wykorzystane przeciwko nim w procesie. Bo tak czasami bywa.
Nauka prawdę ci powie
Do analizy zjawiska, które tak mocno rozpala fora internetowe, oraz dzieli medyków i pacjentów, wzięli się naukowcy. Glyn Elwyn, lekarka z Dartmouth Center for Health Care Delivery Science ma na koncie najwięcej badań poświęconych tej tematyce. Z nich wynika m.in., że reakcja lekarzy na nagrywanie po kryjomu jest jednoznaczna. – Są na to wściekli – twierdzi Elwyn. A ci, którzy zgodzą się na nagrywanie, mają znacznie lepsze relacje z pacjentami. Bo to buduje zaufanie. Jednej i drugiej strony. Najistotniejszym elementem tego, czy lekarz się zgodzi na rejestrację przebiegu wizyty, czy też nie, jest jego... pewność siebie i przekonanie o własnych kompetencjach. Elwyn przyznaje, że mimo iż niektórzy lekarze posiadają bezdyskusyjne kompetencje, to jednak boją się nagrywania. Bo może ono zostać wykorzystane do podważenia ich autorytetu. W sądzie czy poza nim. Obojętne.
Z badań Elwyn wynika też ciekawa rzecz – nagrywanie wizyt przez pacjentów powoduje, że lekarze mają większą motywację do... samokształcenia. Bardziej są na czasie z nowinami medycznymi, odkryciami, które mogą być istotne dla pacjenta. A jeśli są świadomi nagrywania, mówią bardziej przemyślane rzeczy, przywiązują do tego większą uwagę. Rejestrowanie ma także bardzo istotne bonusy dla pacjentów i ich rodzin. Oni to sobie cenią. Bo po pierwsze – ułatwia zapamiętanie i przekazanie innym członkom rodziny wszystkich informacji zasięgniętych podczas wizyty. Po drugie – pozwala na głębszą refleksję nad tymi informacjami. Bo w gronie bliskich. Nic więc dziwnego, że niektórzy pacjenci nagrywają swoje rozmowy z lekarzami regularnie. Z kolei inna badaczka – Ali Seifi – odkryła, że jeśli lekarz widzi, iż jest nagrywany podczas wizyty, stara się być mniej... szczery w rozmowie. I mniej też ryzykuje w kwestiach zaleceń dla pacjenta. Tak przynajmniej twierdzą sami medycy. Dla nich ukryte nagrywanie jest również jasnym przesłaniem od pacjenta – nie ufam ci. Bardzo ciekawe są wyniki badań Jennifer Burgess oraz Marka Daviesa, które ukazały się w „BMJ”. Te dowodzą, że rejestrowanie klinicznych spotkań chorego z medykiem znacząco podwyższa poziom opieki zdrowotnej. Głównie dlatego, że to pacjent ma większą motywację.
Konkluzje?
Dyskusja o nagrywaniu w gabinecie ciągnie się w USA i Wielkiej Brytanii od lat. Pod wpływem kolejnych wyników badań naukowych oraz własnych doświadczeń coraz częściej ośrodki zdrowia przyznają, że pacjenci mają prawo do nagrywania wizyty. I godzą się na takie rozwiązania. Bo odmowa często jednak kończy się utratą pacjenta. Zgoda zaś jest pozytywnie postrzegana przez klientów. W ciągu wielu lat dyskusji nad tym problemem na Wyspach, Główna Rada Medyczna zmieniła znacząco swoje zdanie w tej kwestii. Z braku zgody na nagrywanie na przyznanie, iż może mieć ono miejsce. Niektóre ośrodki nawet same zaczęły... nagrywać wizyty i udostępniać pacjentom nagrania. W regionie Lothian w Wielkiej Brytanii, placówki działające w ramach NHS od 2012 r. rejestrują wizyty wszystkich pacjentów z rakiem prostaty. Ci dostają płytę CD z przebiegiem wizyty. Zadowolenie? Wzrosło. Chorym łatwiej opanować zalecenia, jakie otrzymują od lekarzy. W konkluzjach brytyjscy onkolodzy napisali: „obserwowany wzrost nagrywania wizyt lekarskich przez pacjentów musi być zaakceptowany, bo to efekt technologicznego społeczeństwa w jakim żyjemy” napisali w „British Medical Journal”.
Glyn Elwyn w „BMJ” pisze, że jeśli takie zjawisko się upowszechni, może dojść do wzrostu zachowań defensywnych lekarza – kierowania chorego na większą ilość, często niepotrzebnych, badań, testów, terapii. To doprowadzi do wzrostu kosztów leczenia. – Ale to ryzyko jest niewielkie – uspokaja. W jednym ze swoich ostatnich artykułów poświęconych tematowi, Elwyn pyta: „czy lekarze nie powinni nakłaniać pacjentów do nagrywania w gabinecie?” I sama odpowiada na to pytanie: „TAK”. Bo, jeśliby im tego zabronić, albo nie wychodzić z tą inicjatywą, to albo odejdą, albo i tak to będą robić. A otwarte nagrywanie rozmów z lekarzem nie tylko poprawia relację z pacjentem, zaufanie i otwartość, ale także wpływa pozytywnie na efekty leczenia. A to przecież najważniejsze.
Źródło: „Służba Zdrowia” 5/2016