Obecnie najczęściej stosowana metoda diagnozowania boreliozy opiera się na detekcji przeciwciał. Wykorzystywana jest od 1994 roku.
Metoda ta obarczona jest istotnymi wadami. Za jej pomocą chorobę daje się wykryć dopiero po około 3–4 tygodniach od zakażenia, gdy organizm wytworzy swoiste przeciwciała IgM. Przeciwciała te znikają w ciągu kolejnych 4–6 miesięcy, a w ich miejsce pojawiają się swoiste IgG. Te z kolei utrzymują się w organizmie przez wiele lat, nawet u pacjentów skutecznie wyleczonych z boreliozy antybiotykami. Dodatni wynik badania serologicznego bez objawów klinicznych typowych dla boreliozy nie ma więc znaczenia diagnostycznego.
W diagnostyce boreliozy wykorzystuje się także testy PCR, które pozwalającą wykryć obecność DNA bakterii. Ta metoda jest przydatna w pierwszych tygodniach zakażenia, kiedy jeszcze nie zostały wytworzone przeciwciała. Jest jednak kosztowna i stosunkowo często daje wyniki fałszywie dodatnich lub fałszywie ujemne. Samo wykrycie DNA krętka nie jest jednoznaczne z istnieniem aktywnego procesu chorobowego. Wynika to - między innymi z faktu, że krętkowe DNA może pochodzić zarówno z żywych, jak i z martwych bakterii.
Nowy test powstał dzięki współpracy naukowców z wiodących amerykańskich ośrodków i instytucji, w tym: Rutgers Biomedical and Health Sciences, Harvard University, Yale University, National Institute of Allergy and Infectious Diseases, FDA oraz Centers for Disease Control and Prevention.
Test oparty jest na wykrywaniu zarówno DNA, jak i białek Borrelia burgdorferi. Jak zapewniają jego twórcy - wynik dodatni wskazuje na aktywny proces chorobowy, wymagający natychmiastowego wdrożenia leczenia, bez względu na obecność lub brak objawów klinicznych.
Liczba zachorowań na boreliozę w USA w ostatnich latach wzrasta. W ubiegłym roku zanotowano około 30 tys. przypadków.
Wszystkie do tej pory zatwierdzone przez FDA testy diagnostyczne opierają się na detekcji przeciwciał.
Źródła: Clinical Infectious Diseases / OutbreakNewsToday