Poppe miał zabijać pacjentów dożylnym wstrzyknięciem powietrza, co powodowało zator gazowy. Do morderstw dochodziło w szpitalu w Menen, w którym pracował – najpierw jako pielęgniarz, a po uzyskaniu święceń diakonatu – jako katolicki kapelan. Stąd też przydomek jaki nadały mu belgijskie media – „diakon śmierci”.
Jeśli oskarżycielom uda się dowieść popełnienia przez Poppego wszystkich przypisywanych mu zabójstw, stanie się on jednym z „najważniejszych” seryjnych morderców w historii Belgii.
Diakona aresztowano w 2014 r., po tym, jak wyznał swojemu psychoterapeucie, że „poddał eutanazji” dziesiątki starszych osób.
Podczas przesłuchań w prokuraturze, mężczyzna początkowo przyznawał się do [niektórych] zarzucanym mu czynów, argumentując, że działał kierując się współczuciem dla cierpiących. Potem jednak zmienił linię obrony i od tego czasu konsekwentnie utrzymuje, że nikogo nigdy nie zabił.
Zdaniem prokuratury lista ofiar pielęgniarza/duchownego może jednak przekraczać nie tylko 10, ale nawet 50 osób. Potwierdzać mają to wpisy w pamiętniku, który mężczyzna prowadził przez lata. Z zapisków tych wynika, że wśród osób, których życie zakończył zastrzykiem z powietrza znalazła się… jego własna matka (zmarła w 2011 r., cierpiała na depresję), teść oraz kilku innych krewnych.
Obrońcy Poppego twierdzą, że ich klient jest niewinny, a w pamiętniku notował po prostu zgony osób, które znał, nie przyczyniając się w żaden sposób do ich śmierci.
Jak podje BBC News, powołując się na belgijską stację RTBF, proces potrwa co najmniej tydzień. Na świadków wezwano kilkadziesiąt osób, w tym krewnych domniemanych ofiar „diakona śmierci”.
Źródło: BBC News