Nie wiadomo, kiedy nadejdzie, ale to tylko kwestia czasu. Na wielką epidemię o skutkach porównywalnych z atakiem jądrowym (a przy tym znacznie bardziej prawdopodobna) przygotowywali USA wszyscy prezydenci od czasów Ronalda Reagana. Czy obecny amerykański przywódca bagatelizuje zagrożenie?
Eksperci sugerują, że tak. Zwracają uwagę na fakt, że po 11 tygodniach zasiadania w Białym Domu Donald Trump wciąż nie obsadził kilku federalnych stanowisk o kluczowym znaczeniu w przypadku wybuchu epidemii.
Przede wszystkim stałego dyrektora wciąż nie doczekały się Centra Kontroli i Prewencji Chorób (Centers for Disease Control and Prevention - CDC). Bez stałego szefa działa też Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego (U.S. Agency for International Development - USAID), czyli główny organ federalny zajmującym się pomocą dla krajów, które ucierpiały w wyniku klęsk żywiołowych, także epidemii.
W departamencie bezpośrednio odpowiedzialnym za zdrowie (Department of Health and Human Services) nieobsadzonych pozostaje kilka mniej eksponowanych, ale istotnych stanowisk bezpośrednio związanych z przygotowaniem kraju na zagrożenia epidemiologiczne.
Nie jest też wciąż jasne, kto ma odpowiadać za sprawy dotyczące tego typu zagrożeń w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Council - NSC). W przeciwieństwie do swojego poprzednika, Trump nie wyznaczył wewnątrz NSC osoby odpowiedzialnej wyłącznie za sprawy globalnego bezpieczeństwa zdrowotnego, jednak leżą one w zakresie obowiązków Toma Bosserta, prezydenckiego doradcy ds. bezpieczeństwa wewnętrznego.
Zaplanowany na początek czerwca w Hamburgu szczyt G20 będzie pierwszym, podczas którego – oprócz ministrów finansów – do wspólnego stołu zasiądą ministrowie zdrowia poszczególnych krajów. Jednym z najważniejszych tematów ich rozmów ma być koordynacja międzynarodowych działań w przypadku globalnej pandemii. Jak podaje The Independent – nie jest jasne, kto będzie reprezentował USA w czasie tego spotkania.
Źródło: The Independent