Pacjentowi nie zagraża niebezpieczeństwo i najprawdopodobniej wkrótce zostanie wypisany do domu.
W ostatnich dniach pojawiły się też jednak doniesienia o stwierdzeniu obecności wirusa zika u innych europejskich turystów (3 Brytyjczyków i 10 Holendrów), którzy przebywali w Ameryce Południowej.
Epidemia wirusa zika wybuchła na początku 2015 roku w Brazylii. Wirus najszybciej rozprzestrzeniał się na północno-wschodnich obszarach tego kraju. Dotychczas zaraziło się tam nim ponad 1,5 mln osób. Epidemia szybko zaczęła się rozprzestrzeniać na inne kraje Ameryki Łacińskiej i Karaibów. Dziś wirus obecny jest w 20 krajach, jednak ta liczba rośnie.
Głównym źródłem zakażeń są komary, które wirusem zakaziły większość jego ludzkich nosicieli. Jednak wirus zika obecny jest także w ślinie i spermie zakażonych osób. Istnieje zatem niebezpieczeństwo przenoszenia wirusa drogą kropelkową i poprzez kontakty seksualne. Wiemy też już, że u większości zarażonych nie występują nasilone objawy. Nie zdają sobie sprawy, że są nosicielami. Często jedyne zauważalne objawy to wysypka, podrażnione gałki oczne, ból mięśni i stawów oraz gorączka. Zazwyczaj ustępują one w ciągu kilku dni.
Prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi gdzie indziej. Są dowody na związek wirusa zika z dwiema bardzo poważnymi chorobami. Pierwsza to zespół Guillaina-Barrego. To choroba obwodowego układu nerwowego, w której system odpornościowy atakuje nerwy. Może prowadzić do częściowego lub całkowitego paraliżu ciała. Jednak jeszcze groźniejsza jest mikrocefalia (małogłowie), którą od jakiegoś czasu obserwujemy w Brazylii. To choroba powodująca nieprawidłowy rozwój mózgu w okresie płodowym.
Źródło: STORYFUL/x-news