Prawo i Sprawiedliwość w aborcyjnej pułapce – donoszą media, chętnie powielając informację o spotkaniu prezesa Jarosława Kaczyńskiego z abp. Stanisławem Gądeckim, przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski. Prezes PiS miał podczas tego spotkania prosić, by Kościół wpłynął na organizacje pro-life i namówił je do wycofania wniosku z sejmu. Bo publiczna debata na temat dalszego ograniczania dopuszczalności przerywania ciąży miałaby grozić kryzysem politycznym.
PiS znalazło się w pułapce? Nie ma mowy o żadnej pułapce. Wręcz przeciwnie – obywatelski projekt ustawy antyaborcyjnej jest dla Prawa i Sprawiedliwość politycznie wręcz korzystny. To szansa na zmianę pola konfliktu. Ten wokół Trybunału Konstytucyjnego i mediów jest dla partii Jarosława Kaczyńskiego ciągiem porażek – w sferze przekonań, nie faktów. Sondaże, wskazujące, że zdecydowana większość Polaków źle postrzega działania partii rządzącej w sprawie Trybunału, niekorzystne sygnały z zagranicy – choćby z Komisji Weneckiej… To jest prawdziwa pułapka, w którą wpadła partia Jarosława Kaczyńskiego. W dodatku PiS ma naprzeciw siebie, na tym polu, opozycję niemal zjednoczoną. Partia Razem jest co prawda osobno, ale jej działacze też krzyczą: „Beata, drukuj ten wyrok!”.
A zaostrzenie przepisów antyaborcyjnych? Prawo i Sprawiedliwość do roku 2010 nigdy nie opowiadało się za całkowitym zakazem przerywania ciąży, uznając, że formuła przyjęta na początku lat dziewięćdziesiątych, najlepiej odpowiada polskim realiom, łącząc ochronę życia nienarodzonego z przynajmniej teoretycznymi możliwościami legalnego przerwania ciąży w sytuacjach skrajnych: ciąża będąca wynikiem przestępstwa, ciężka wada płodu, ciąża zagrażająca zdrowiu i życiu kobiety. PiS stało po stronie kompromisu, bo jego zwolennikiem był prezydent Lech Kaczyński, który jednoznacznie twierdził, że kompromis w sprawie aborcji jest słuszny i dobry, i nie wolno go zmieniać (marzec 2007 roku). Teraz Lecha Kaczyńskiego nie ma, dlaczego więc nie przedefiniować stosunku PiS do spraw bioetycznych, jeśli może to przynieść polityczne korzyści? Co prawda jeszcze w czasie kampanii wyborczej Jacek Sasin, prominentny polityk PiS mówił w jednym z radiowych wywiadów, że „dzisiaj nie ma warunków do tego, żeby rozmawiać o całkowitym zakazie aborcji”, ale warunki takie się pojawiły.
Obywatelski projekt zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych jest dla PiS korzystny, bo jest skrajny. Przewiduje kary dla lekarzy, osób nakłaniających do aborcji, ale także kobiet się jej poddających. Co prawda stwarza możliwości złagodzenia kary lub nawet odstąpienia od niej – ale przepis o karaniu kobiet został wpisany. Nietrudno znaleźć w PiS polityków, którzy, zanim jeszcze marszałek Marek Kuchciński podjął decyzję o przyjęciu zawiadomienia i nadał inicjatywie obywatelskiej formalny bieg, jasno twierdzili, że zgody na karanie kobiet w PiS nie ma i nie będzie. To, najprawdopodobniej, będzie na nowo zdefiniowany kompromis w sprawie aborcji: całkowity (poza sytuacją zagrożenia życia matki) zakaz przerywania ciąży, bez karania kobiet. Być może zresztą pojawią się też inne propozycje kompromisu, np. by dopuszczalne było przerwanie ciąży będącej następstwem kazirodztwa lub gwałtu na nieletniej. PiS będzie więc występowało w roli łagodzącego ostrze ustawy, którą ostatecznie poprze – choć bez klubowej dyscypliny.
Sama debata również będzie dla PiS korzystna, jakkolwiek ciężkie argumenty przeciw dalszemu zaostrzaniu prawa antyaborcyjnego by miały paść. PiS skorzysta na tym, że stracą partie, uporczywie trzymające się centrum i chcące – zapewne – bronić kompromisu aborcyjnego w kształcie z 1993 roku. Problem będzie mieć zwłaszcza Platforma Obywatelska, która nigdy nie parła do liberalizacji przepisów antyaborcyjnych. Ale i Nowoczesna opowiadała się w kampanii za pozostawieniem obecnych przepisów antyaborcyjnych, również definiując się w sferze światopoglądowej na pozycjach konserwatywno-centrowych. Kto zyska kosztem PO i Nowoczesnej na otwarciu nowego pola konfliktu? Oczywiście – ugrupowania lewicowe, od Partii Razem po Zjednoczoną Lewicę, czy też SLD. Część wyborców partii centrowych może dojść do wniosku, że w dziedzinie światopoglądowej ich interesów lepiej broni lewica. Wystarczy przesunięcie o kilka punktów procentowych, od PO i Nowoczesnej w kierunku lewicy łącznie, by scena polityczna zaczęła układać się jeszcze bardziej po myśli Jarosława Kaczyńskiego.
Pojawiają się, również w samym PiS, głosy o możliwym scenariuszu z przyspieszonymi wyborami, jeśli Jarosław Kaczyński stwierdzi, że potrzebuje samodzielnej większości konstytucyjnej. A bez wątpienia hegemoniczna pozycja PiS byłaby jeszcze bardziej wzmocniona, gdyby dwie partie centrowe nie były w stanie przebić się przez pułap 15 proc., a w Sejmie pojawił się klub lewicowy (a nawet dwa, kosztem PSL, które również może czuć się zagrożone przez naruszenie aborcyjnego status quo). Zwłaszcza że w kwestiach ekonomiczno-społecznych lewica byłaby naturalnym sprzymierzeńcem PiS. To, oczywiście, zysk na krótką metę – głośno mówi się, że w dłuższej perspektywie zaostrzenie przepisów antyaborcyjnych, spodziewane zaostrzenie regulacji dotyczących in vitro, ograniczenie w dostępie do antykoncepcji przyniesie skutek odwrotny: gdy PiS straci władzę, nastąpi drastyczna liberalizacja przepisów dotyczących kwestii prokreacyjnych.