Światowy Dzień Serca – obchodzony co roku w ostatnią niedzielę września – ma na celu zwiększenie społecznej świadomości dotyczącej chorób układu sercowo-naczyniowego i ich profilaktyki.
W tym roku Światowa Federacja Serca (World Heart Federation), która jest inicjatorem akcji, skupia się szczególnie na zagadnieniu dokonywania prozdrowotnych wyborów i takim kształtowaniu środowiska, w którym żyjemy, aby było ono przyjazne dla naszego serca.
Choroby układu sercowo-naczyniowego zajmują pierwsze miejsce na liście „zabójców” człowieka. Jak podaje WHF, co roku z ich powodu umiera na świecie 17,3 mln osób. Prognozuje się, że w ciągu najbliższych 15 lat liczba ta wzrośnie do 23 milionów. Polacy najbardziej boją się nowotworów, tymczasem to właśnie choroby układu krążenia są
główną przyczyną ich zgonów. Według najnowszych raportów Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny, rak jest w Polsce przyczyną śmierci w 24,5 proc. przypadków, podczas gdy z powodu chorób serca umiera 46 proc. naszych rodaków.
Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. Pawłem Buszmanem, kardiologiem, prezesem Zarządu Polsko-Amerykańskich Klinik Serca.
Rocznie w Polsce na zawał serca zapada około 90.000 osób, z czego umiera około 20 000 osób. Jak daleko nam do opanowania choroby niedokrwiennej serca?
Niestety, bardzo daleko, bo leczenie zawału to nie jednorazowa akcja ratująca życie, tylko proces, który składa się z wielu etapów, wymaga czasu, stałej kontroli lekarza i nakładów finansowych. 10 lat temu, gdy zniesiono limity na leczenie ostrych zespołów wieńcowych w Polsce, wydawało się, że zmierzamy w kierunku poprawy statystyk. Odtrąbiliśmy sukces w leczeniu ostrych zespołów wieńcowych, ale kardiologia zaczęła być ograniczana w dostępie do funduszy. Pojawiły się głosy, że leczenie zawałów to świetny interes, dlatego się go chętnie wybiera, a przecież choroba wieńcowa w krajach rozwiniętych, w tym również w Polsce, przybrała rozmiar epidemii. To najczęściej diagnozowana choroba układu krążenia. W większości krajów europejskich występuje u 20 000 - 40 000 osób na milion mieszkańców. Jednak ze względu na starzenie się społeczeństwa i pojawianie się czynników ryzyka choroby u coraz młodszych osób liczba chorych, a co za tym idzie - liczba zgonów, systematycznie wzrasta. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) umieralność z powodu choroby niedokrwiennej serca wzrośnie z 7,1 w 2002 roku do 11,1 mln w 2020 roku. Tymczasem w Polsce od 10 lat nie mamy ani nowoczesnej terapii lekowej, ani, co najważniejsze, finansowania dokończenia leczenia pacjenta z ostrym zespołem wieńcowym.
Co to oznacza?
Na przykład to, że pacjent wychodzi po zawale serca ze szpitala z zaleceniem zgłoszenia się za miesiąc do kontroli w poradni kardiologicznej. Ale termin dostaje za rok. Tymczasem największa śmiertelność po zawale to pierwsze trzy miesiące do roku. W Polsce z powodu braku środków na dokończenie leczenia 15-18 proc. pacjentów po zawale serca umiera w ciągu roku, gdy np. w Szwecji tylko 9-10 proc. Kolejny skandal to fakt, że odebrano kardiologom możliwość wykonywania pewnych procedur, choć to ewenement na skalę światową. Przykład: pacjent trafia ze zwężoną tętnicą wieńcową, leczymy, zakładamy stent, udrażniamy, ale 40-50 proc. pacjentów ma też takie same zmiany w naczyniach obwodowych. Od roku, po wejściu w życie kompletnie absurdalnego obwieszczenia, nie możemy jednocześnie ich udrożnić podczas tego samego zabiegu. To nie koniec, spora część pacjentów ma duże uszkodzenia serca, wymagające po zawale dalszej terapii - wszczepienia urządzeń antyarytmicznych - automatycznych kardiowerterów - defibrylatorów, resynchronizacyjnych czy rozruszników, zapobiegających powikłaniom takim jak bloki przedsionkowo-komorowe, itp. Na to pieniędzy brak. Nie możemy realizować praktycznie żadnych planowych przyjęć osób przed zawałem, by ich przed nim uchronić. Czasem dokończeniem leczenia jest zabieg kardiochirurgiczny, bypassy czy naprawa uszkodzonej zastawki, na zakończenie rehabilitacja kardiologiczna. Fakt, na rehabilitację są środki w Funduszu, ale wielu pacjentów nie można na nią wysłać bez dokończenie leczenia, bo taki wysiłek ich zabije!
Czy pan profesor sugeruje, że polska kardiologia robi krok w tył?
Dokładnie tak jest. 15 lat temu zrobiliśmy skok do przodu, upowszechniliśmy nowe metody leczenia, zbudowaliśmy wiele ośrodków, poprawiając dostęp do nowoczesnego leczenia, 10 lat temu uwolniliśmy leczenie zawału serca i nielimitowane płacenie za angioplastykę wieńcową i intensywną terapię w ostrym zespole wieńcowym, ale to wszystko. Nic więcej. Tylko kłody pod nogi w postaci np. wspomnianego obwieszczenia w zakresie ochrony zabiegów radiologicznych. W zgodzie z nim kardiolog interwencyjny wykonujący zabieg na sercu nie może sprawdzić równocześnie stanu naczyń obwodowych. 15 lat mógł, a od roku nie może, musi czekać na chirurga naczyniowego albo radiologa.
Czy uchwalona ustawa o zdrowiu publicznym ma szansę coś zmienić, jeśli chodzi przynajmniej o edukację?
Powinna. Czynniki ryzyka rozwoju choroby niedokrwiennej to, oprócz palenia papierosów i nadużywania alkoholu, pożywienie z dużą zawartością tłuszczów zwierzęcych, niska aktywność fizyczna i długotrwały stres. Mamy samochody, korzystamy z wind, ruchomych schodów. A zdrowia ubywa. Ostatnio jednak coraz więcej mówi się o wpływie na rozwój miażdżycy czynników zapalnych. Mamy już kilka mikroorganizmów podejrzanych o uszkadzanie śródbłonka. Bardzo ważnym czynnikiem jest też zanieczyszczenie powietrza. Cieszę się, że coraz głośniej się o tym mówi.
Materiał przygotowany przez Stowarzyszenie „Dziennikarze dla Zdrowia”, towarzyszący XIV Ogólnopolskiej Konferencji „Polka w Europie”, wrzesień 2015 r.