9 sierpnia Ministerstwo Zdrowia przekazało do konsultacji publicznych projekt zmian w ustawie o świadczeniach zdrowotnych, zawierający cały pakiet rozwiązań dla szpitali. Kilka tygodni wcześniej minister zdrowia przedstawiła założenia do tego projektu na dużej konferencji z udziałem dyrektorów szpitali samorządowych i samorządowcami i wówczas spotkał się on z dobrym przyjęciem. Jednak gdy ukazał się sam projekt, pojawiły się przede wszystkim opinie krytyczne. Oraz obawy, przede wszystkim z zaprezentowanymi kryteriami ilościowymi dotyczącymi oddziałów ginekologiczno-położniczych oraz zabiegowych.
Największe emocje wzbudziła informacja, że co trzecia porodówka nie spełnia kryterium 400 porodów rocznie. I choć od kilku miesięcy było wiadome (minister zdrowia mówiła o tym publicznie), że kryterium liczby porodów nie będzie jedynym, bo przy kwalifikacji do sieci NFZ będzie uwzględniać też kryterium geograficzne (promień odległości między szpitalami nie może być zbyt duży), do opinii publicznej przedostał się prosty komunikat: rząd planuje zamknąć ponad sto porodówek.
Ministerstwo Zdrowia konsekwentnie w ostatnich tygodniach tłumaczyło, że to nie resort będzie podejmować decyzje, a same szpitale i ich organy prowadzące. – Część oddziałów się nie utrzyma – mówił np. wiceminister Wojciech Konieczny. Decyduje o tym przede wszystkim demografia, czyli stale obniżająca się liczba urodzeń, ale też coraz wyższe oczekiwania, dotyczące standardów jakości i bezpieczeństwa, na przykład dostępności do znieczulenia w trakcie porodu. Takie warunki może zapewnić tylko część szpitali, tam gdzie porodów jest stosunkowo dużo.
Wiceminister Marek Kos, odpowiadając na pytanie posłów PiS, czy i ile porodówek zamierza zamknąć „koalicja likwidatorów” przypomniał, że w ciągu ośmiu lat rządów PiS z mapy Polski zniknęło blisko 70 oddziałów ginekologiczno-położniczych. Oraz, że w tym samym czasie w dyskusjach o bezpieczeństwie rodzących a także koniecznych zmianach w szpitalnictwie pojawiało się kryterium 400 porodów. – Ono nie zostało stworzone w 2024 roku. Jeśli w szpitalu odbywa się w ciągu roku 120 porodów, a i takie porodówki mamy, założywszy że statystycznie co drugi poród jest naturalny, oznacza to, że położna może nie odbierać porodu przez dwa, trzy tygodnie. Czy to zwiększa bezpieczeństwo matki i dziecka? – pytał retorycznie.
Kos zapewnił jednocześnie, że projekt jest „na bardzo wstępnym etapie prac rządu” i w tej chwili trwają konsultacje ze środowiskiem medycznym i samorządami, po których możliwe będzie wprowadzenie korekt. Konsultacje publiczne trwały do 30 sierpnia, jednak wiadomo, że nie kończą one dyskusji na temat projektu reformy szpitalnictwa, bo pojawia się on również w rozmowach wewnątrzkoalicyjnych.