Obecnie to mające swoje korzenie w zamierzchłej przeszłości „ubogowienie” ma magiczny urok jedynie dla rodziców przyszłych adeptów sztuki medycznej. Wystarczy wpaść do szpitala na chwilę, nie będąc chorym (bo w chorobie zdolności obserwacyjne świata zewnętrznego mocno się wypaczają), żeby zobaczyć, że to nie Olimp a Apollo, Wenus i Zeus tu panujący, to – potencjalnie – tylko samozwańcy. Nikt z Trójcy Świętej pod postacią doktora nie wskrzesza tu umarłych, ani Allach, Jehowa czy Re – nie przyjmują pacjentów. No i cokolwiek tu powiedzieć, to lekarz Bogiem nie jest. Dookoła, nawet jeśli po remoncie, to jakiś taki ogólny rozgardiasz i atmosfera, w której wręcz nie wypada być miłym, serdecznym i ludzkim. Trzeba być czujnym, jak w pruskich okopach, tyle że tu i swoi w każdej chwili mogą ci dokopać. Organizacja „boskiego” działania – jak się trafi. Współpraca – jak się trafi. Bywa bardzo dobrze, ale to znane na cały kraj wyjątki od reguły. Trochę zgodnie z zasadą „jaki pan, taki kram”, a pan zarządzający w tym świecie czasem nie wie, że nic nie wie, bo dyplom podyplomowy z zarządzania bez praktyki i wniosków wynikających z gruntownej wiedzy i doświadczenia oraz wyjścia poza granice własnego ego nic nie załatwia. Sprawdza się natomiast zasada: im mniejsze ego zarządzającego, tym placówka lepiej zarządzana. Ściany wyklejone portretami i dokumentami wspierającymi ich wielkość – raczej źle wróżą.
Wracając do sedna. W tym nieboskim świecie mało jest współpracy, pracy zespołowej, zrozumienia i wsparcia. Pacjent syczy na personel, oczekując cudu, pielęgniarka pokazuje lekarzowi, że też ma studia, lekarz – zajechany kolejką i tonący w papierach – dawno nie sili się już na uprzejmości, co podtrzymuje niezmienne wrażenie, że uważa, że jest Bogiem i nie musi. No, a skoro jest Bogiem i nie zbawia świata to pretensja, kolejka, pretensja. Ja tu płacę podatki i to powszechne przekonanie, że lekarz powinien nie wychodzić z pracy, dopóki nie pomoże wszystkim potrzebującym. Nikt nawet nie zakłada, że ma rodzinę i chciałby kiedyś spędzić noc w domu. Kwadratura koła z bonusem w postaci oksymoronu. Z jednej strony lekarze to wszystko co najgorsze, ale z drugiej strony założenie nieomylności i doskonałości, podkręcane przez nich samych. Patrząc na sprawę statystycznie – kilku będzie genialnych, wielu poprawnych, ale zdarzają się też ludzie nie na swoim miejscu, których postawa legendarnie przełoży się cieniem na całe środowisko. Środowisko w ramach „ubogowienia” nie wykształciło, a może zgodnie ze starą zasadą „prania brudów we własnym domu” skrupulatnie nie pozwoliło na powstanie mechanizmów samooczyszczania, a tym samym podniosło poprzeczkę, do której trudno byłoby doskoczyć nawet w idealnym świecie – a co dopiero w naszych realiach.
Czas już na odsłonięcie kurtyny. Czas powiedzieć jasno: lekarz to człowiek. Ma mieć wiedzę medyczną, a nie udawać, że ma wiedzę wszelaką – bo tak wypada. Ma mieć stworzone warunki do wykonywania zawodu, żeby się nie zastanawiać, skąd wziąć łóżko na dostawkę w korytarzu. Ma mieć dobrego i sprawiedliwego szefa, który zadba o jego rozwój, dobry zespół i godne płace, a na początek papier w drukarce, komputer bez kolejki i szafkę, żeby można było się przebrać. Lekarz to zawód ważny, odpowiedzialny, ale zawód. Czas spuścić trochę powietrza „bogowie”, i zrozumieć to, drodzy pacjenci. Wszystkim to wyjdzie na zdrowie.