W miarę upływającego czasu coraz więcej wiemy o koronawirusie i wywoływanej przez niego chorobie. Nabywamy coraz większego doświadczenia w leczeniu tej choroby, obserwujemy rezultaty podejmowanych działań i potrafimy ocenić ich skuteczność. Wydawałoby się, że żyjąc w czasach szalonego postępu wiedzy we wszystkich dziedzinach nauki, że korzystając z nigdy wcześniej nieistniejących możliwości sięgania po wiedzę, będziemy z tych wszystkich możliwości korzystali podczas podejmowania decyzji, między innymi związanych z tak zwaną walką z epidemią, że po prostu będziemy używali rozumu. Wydawałoby się również, że mamy za sobą czasy ciemnoty i obskurantyzmu, nieuctwa i zwykłej głupoty, które czasami nazywamy – zresztą niesłusznie – ciemnym średniowieczem, bo tak naprawdę średniowiecze to czasy niezwykle bujnie i wielokierunkowo rozwijającego się życia umysłowego. I znów wydawałoby się, że XXI wiek pokaże i wytyczy przyszłym czasom nowe, skuteczne drogi postępowania przy zwalczaniu kolejnych plag, które w przyszłości z pewnością jeszcze nieraz dotkną ludzkość. Tymczasem to wszystko musiałem opatrzyć słowami zawiedzionej nadziei, czyli „wydawałoby się”.
Jestem tuż po uczestniczeniu w obradach komisji sejmowej, podczas których omawiana była kolejna ustawa związana z epidemią. Tym razem debatowaliśmy o testowaniu i o przymusie szczepień. Po dwóch latach trwania epidemii, po roku stosowania szczepień wiemy już, że zakażenie koronawirusem skutkuje nabyciem odporności, ale wiemy też, że ta odporność trwa krótko. Że mimo szczepienia ponownie możemy się zakazić, ponownie możemy zachorować i, niestety, osoba zaszczepiona również może umrzeć. Ale wiemy także, że zarówno po zakażeniu i po zaszczepieniu ponowne zakażenie jest zwalczane szybciej, zachorowanie przebiega lżej, a ryzyko zgonu jest mniejsze. Czyli warto się szczepić. Szczepienie, chroniąc czasowo osobę, nie zapobiega jednak dalszemu szerzeniu się epidemii. Używając rozumu, należałoby na podstawie wiedzy, którą już mamy, we właściwym miejscu ustawiać narzędzia do walki z epidemią, jakimi dysponujemy. Tymczasem emocje związane ze szczepieniami z ulicy przeniosły się już na sale sejmowe i w Polsce, ale i w Europie, rozgorzała walka o wszystko albo nic. Racji nie ma ani jedna, ani druga strona, ale nie ma już miejsca na racjonalną dyskusję.
Sprawa obowiązku lub dobrowolności szczepień to tylko jedno z zagadnień związanych z epidemią. Działania lub brak działań państwa w czasie pandemii, to niestety w większości pasmo błędów, zaniechań, decyzji spóźnionych, nietrafionych, czasem dziwacznych, a nawet śmiesznych. Bo przecież śmieszną była decyzja zakazu wstępu do lasów, bo przecież błędną była decyzja testowania jedynie tych osób, które wykazują objawy zachorowania, bo przecież wielkim zaniechaniem było sprowadzenie do Polski na święta w grudniu 2020 roku Polaków, głównie z Wielkiej Brytanii, bez wykonania im testu na obecność wirusa.
Skoro tak często krytykuję rządzących w związku z ich decyzjami – lub ich brakiem – związanymi z epidemią, to niejednokrotnie pada pytanie: No to co trzeba było zrobić? Na szczęście wielokroć o tym pisałem i mówiłem. Trzeba było powołać pełnomocnika rządu ds. walki z epidemią. Trzeba było już przed dwoma laty przygotować sprawny i wydolny najpierw na 300 tysięcy, potem na 500 tysięcy dziennie system testowania i odpowiednią do tego wydolność laboratoriów. Testy powinny być dla każdego, kto chce i to za darmo. Trzeba było stworzyć sprawny system organizacji kwarantanny, aby nie trwała ona niepotrzebnie za długo. Trzeba było zorganizować sprawny system transportu zakażonych, podejrzanych o zakażenie i chorych, i to tak, aby nie paraliżować systemu ratownictwa medycznego. Nie trzeba było budować wielkich szpitali tymczasowych, lecz oddzielne pawilony przy istniejących szpitalach. Pasmo niewłaściwych decyzji i zaniechań jest jeszcze dużo dłuższe. Sprawnie przebiegło jedynie wydanie pieniędzy na respiratory i maski.
I to też daje wiele do myślenia.
Źródło: „Służba Zdrowia” 1-2/2022