O tym, jak ważne są badania cytologiczne oraz o tym, że położne w Polsce od 1 stycznia 2014 r. mogą robić cytologię z prof. Violettą Skrzypulec-Plintą, kierownikiem Katedry Zdrowia Kobiety śląskiego UM w Katowicach, rozmawia redaktor naczelna Medexpressu Iwona Schymalla.
Iwona Schymalla: Jak w tej chwili wygląda świadomość kobiet odnośnie do ich zdrowia, kondycji fizycznej i psychicznej?
prof. Violetta Skrzypulec-Plinta: Uważam, że jest trochę lepiej niż było. Tak naprawdę możemy podzielić się na trzy grupy. Zacznę od najmłodszej, czyli tej surfującej w Internecie, u doktora Google'a sprawdza każde rozpoznanie. Jest świadoma swojej kobiecości, prokreacji i antykoncepcji. Zaczyna być bardzo świadoma spraw dotyczących profilaktyki. Czyli ta grupa, do której dotrzeć najłatwiej, która jeszcze nie rodziła, ale myśli, że może kiedyś albo na razie nie planuje. Potem jest grupa tzw. matek-Polek. Czyli standardowa Kowalska z siatkami, dwójką dzieci, mężem z problemami oraz starzejącymi się rodzicami, teściami. Kowalska wychodzi do pracy z całym bagażem problemów, udając, że miała dobry wieczór, że nic się nie stało, że nie trzeba było nic prać, gotować, słuchać fochów męża itp. Takie „normalne życie”. To jest ta grupa, która najgorzej uczestniczy w badaniach profilaktycznych, ponieważ według niej ma najwięcej do stracenia. Wszyscy wiedzą, że fundamentem rodziny jest kobieta. Ona zawiaduje zdrowiem rodziny. Zauważmy: w reklamach to właśnie matka podaje dziecku syrop, opiekuje się chorym, szuka lekarstwa. To jest ta grupa, którą trzeba wyciągać z domu, która się boi prawdy. Bo profilaktyka odpowie, czy jestem zdrowa czy nie. Jak usłyszy prawdę, że coś jej się dzieje, to uświadamia sobie, że lepiej było nie wiedzieć. Takie myślenie – lepiej nie wiedzieć – jest w nich zakodowane. Kiedy byłam młodą dziewczyną, a mój ojciec jako ginekolog przyjmował w siedmiu poradniach, to siedziały w nich tylko pacjentki w ciąży lub te, które jej nie pragnęły. Nie było żadnej profilaktyki. Nie chodziło się do takiego specjalisty, więc ten nawyk się pojawił. Trzecia grupa to dojrzałe kobiety, w wieku 60+, które dzięki telewizji, uniwersytetom trzeciego wieku patrzą na inne koleżanki z Europy, chcą być zdrowe, uczyć się angielskiego, chodzić na badania profilaktyczne i wiedzieć, co im jest. Pozostaje więc taka dziura, czyli kobieta w wieku reprodukcyjnym, do której musimy dotrzeć.
Jak wygląda w tej chwili kwestia zachorowań na raka szyjki macicy? Przez wiele lat słyszałyśmy, że do Polski przyjeżdżają specjaliści z całego świata, żeby zobaczyć, jak wygląda zaawansowane stadium tej choroby. Czy tu się coś dobrego wydarzyło?
Wydarzyło się wiele dobrego dzięki programom profilaktycznym. Oczywiście jest wiele dyskusji na ich temat. Jedni uważają, że nie spełniły swoich oczekiwań, inni odwrotnie. Ja myślę, że zdroworozsądkowe jest podejście takie: jeśli około 20 proc. kobiet skorzystało z zaproszenia do badań cytologicznych, to następnym 20 proc. utrwaliło się w głowie, że jest taka profilaktyka i że należy robić takie badania. Jeśli do tego dołączymy grupę kobiet, które chodzą do ginekologa prywatnie, to na podstawie swoich obserwacji uważam, że będzie to następne 20 proc. kobiet robiących badania cytologiczne i będących pod stałą opieką ginekologiczną. Niestety mimo profilaktyki i badań okazało się, że wykrywalność nowotworów pojawiła się w stadium bardzo zaawansowanym. Wykrywalność wzrosła, i wydawałoby się, że zapadalność zmalała, okazuje się jednak, że w zeszłym roku zachorowalność na raka szyjki macicy łączyła się z umieralnością. Te dane statystyczne są bardzo twarde. Pokazują, że system nie jest doskonały. Powrócenie do czasów, kiedy cytologia była wymagana przed przyjęciem do pracy, nie były złe. W niektórych landach niemieckich do tej pory wymaga się co roku od kobiet przeprowadzenia badania cytologicznego, inaczej nie otrzyma ubezpieczenia. U nas nie ma systemu „nakazującego” badanie cytologiczne.
Od 1 stycznia 2014 r. położne w całej Polsce mają możliwość zgłaszać się po fundusze do NFZ, aby wykonywać cytologię. Jaki jest komentarz Pani Profesor: czy to dobrze i czy pomoże zmianie sytuacji?
Oczywiście! Położne to wykształcone i mądre dziewczyny, mówiące biegle co najmniej w jednym obcym języku. Cieszmy się, jeśli od nas nie uciekną. Jestem dziekanem nauk o zdrowiu i kształcę położne od wielu lat. Martwi mnie, że w Polsce jest tylko jeden taki ośrodek. Walczę u siebie na Śląsku, aby taki ośrodek tu był. Miednica mniejsza, szyjka macicy to obszar praktycznego działania położnej. To ona widzi porody i wie doskonale, gdzie pobrać materiał, ma na to dużo czasu i jest na pewno bardziej kompetentna niż lekarze rodzinni. Przepraszam kolegów lekarzy rodzinnych, ale dla położnej pobranie materiału do badań cytologicznych to chleb życia codziennego. Sama przyjmuję w gabinecie razem z położną i uważam, że potrafi zrobić niektóre rzeczy lepiej niż ja. Ma więcej czasu dla pacjentki. Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Jeździmy po całej Polsce, szkolimy położne i pokazujemy, jak wygląda cytologia. Za zgodą rektora objęliśmy patronatem zdrowotnym gminę Radziechowy Wieprz. Pojechałyśmy tam z moimi położnymi i pokazywałyśmy mieszkankom, jak wygląda wziernik, pytałyśmy, czy lekarz używa jednorazowego wziernika, czy pacjentki słyszą szelest otwieranego opakowania, jak wygląda pałeczka do rozmazu cytologicznego. Każda z pań dostała taką pałeczkę, aby poszła z nią do ginekologa. Jest to krok do przodu. Te kobiety już wiedzą, gdzie mają chodzić i jak jest im pobierany materiał.