Jeszcze niedawno minister zdrowia Adam Niedzielski przestrzegał, że dobowa liczba zakażeń może sięgnąć granicy 100 tysięcy albo nawet ją przekroczyć. Jednak, przynajmniej na razie, okazało się, że nie została przebita granica 60 tysięcy, dynamika zakażeń zaś w ostatnim tygodniu bardzo wyraźnie wyhamowała. Z drugiej strony, eksperci przygotowujący matematyczne modele przebiegu fali Omikrona potrzymują, że w apogeum, spodziewanym na połowę lutego, dziennych zakażeń może być nawet 600 tysięcy (choć oczywiście nikt się nie spodziewa takich raportów).
Rozbieżności wynikają z systemu testowania, a raczej z tego, że nie został on właściwie przygotowany, by obsłużyć wszystkich zainteresowanych testowaniem. Pokazują to dane przygotowane przez Łukasza Pietrzaka, farmaceutę zajmującego się również analizą danych pandemicznych. Gdy w styczniu w oficjalnym systemie wykonano nieco ponad 3,3 mln testów, Polacy tylko w aptekach kupili ich ponad 2,4 mln (testy sprzedają też hipermarkety, dyskonty, sklepy internetowe). – Skala niedoszacowania piątej fali jest ogromna – zauważa Pietrzak.
O ile decyzja o uwalnianiu łóżek covidowych na potrzeby pacjentów bez COVID-19 nie powinna budzić żadnych wątpliwości, bo szpitale od tygodni alarmują o dramatycznej wręcz sytuacji braku miejsc dla osób niezakażonych, gdy duża część oddziałów zablokowanych na potrzeby pandemii stoi niewykorzystana, o tyle ewentualna decyzja o skróceniu nauki zdalnej może okazać się przedwczesna: nawet jeśli rzeczywiście minęliśmy szczyt (lub trend odwróci się lada dzień), liczba zakażeń ciągle jest bardzo wysoka, a szkoły są istotnym kanałem transmisji wirusa. Może się więc okazać, że wrócimy do sytuacji z listopada i początku grudnia, gdy nauka zdalna była niezadekretowaną rzeczywistością w dużej części szkół, w których większość klas była wysyłana „na zdalne” a jednocześnie utrzymywano fikcję trwania nauki stacjonarnej.