Los szpitali prywatnych zależy od sytuacji gospodarczej i zbliżających się wyborów. Ataki na prywatne placówki będą jednym z elementów kampanii. Wiedząc to, szpitale te powinny podejmować aktywne działania edukacyjne i PR-owe wśród pacjentów, ekspertów, polityków.
aż dziw, że jeszcze tego nie robią.
Jak wynika z badań zrealizowanych dla Grupy Nowy Szpital, Polacy nie wiedzą, czym jest prywatyzacja, komercjalizacja. Wielu nie ma pojęcia, że już leczy się w prywatnym szpitalu. Ponad 60 proc. boi się, że po sprywatyzowaniu szpitali leczenie w nich będzie droższe, a mniej więcej co czwarty – likwidacji łóżek i zamykania oddziałów. To świetne pole, by grać na emocjach wyborców. Cały rynek prywatnej opieki medycznej w 2013 r. (bez leków) był wart ok. 13,7 mld zł – szacuje firma PMR. W ciągu roku wzrósł o 5 proc. i w kolejnych latach będzie podobnie. Na leczenie szpitalne NFZ wyda w tym roku ok. 28,5 mld zł. Do szpitali prywatnych trafi mały „kawałek tortu” – ok. 5,75 proc. (niespełna 1,7 mld zł). Umowy powyżej 10 mln zł posiadało na początku roku 66 szpitali prywatnych, a powyżej 20 mln zł – 21 szpitali. Niewiele, prawda? Choć i tak znacznie więcej niż jeszcze kilka lat temu. – Podstawowym problemem w rozwoju prywatnych placówek jest brak gwarancji kontraktu z płatnikiem publicznym. Dotyczy to zwłaszcza szpitalnictwa i opieki długoterminowej, gdzie ze względu na wysoką wartość świadczenia, najtrudniej pozyskać komercyjnych pacjentów – podkreśla Beata Leszczyńska, prezes sieci MEDI-System. Opłaty z kieszeni pacjentów w budżetach placówek współpracujących z NFZ to zwykle kilka–kilkanaście procent. Mimo to poważni inwestorzy zagraniczni i krajowi ostrzą sobie zęby na placówki działające na polskim rynku lub planują otwieranie nowych. Wierzą w to, że polscy pacjenci, mający coraz większe oczekiwania i coraz bardziej przyparci do muru kolejkami, chorobami cywilizacyjnymi, starzeniem, będą na zdrowie wydawać coraz więcej. Będą też dociskać polityków, by ci zwiększali publiczne nakłady na zdrowie. To jednak dłuższa perspektywa. W krótszej sytuacja nie wygląda aż tak różowo. Wyceny za punkt rozliczeniowy z NFZ nie rosną, a wymogi i koszty choćby mediów i pracy – owszem. W części dziedzin wyceny nawet obcięto. O zapłacie za nadwykonania trudno myśleć. – W ciągu ostatnich dwóch lat obrachunkowych wśród badanych 260 szpitali, 53 wykazało spadek przychodów. Z tego 29 to podmioty państwowe, a 24 prywatne. Ponad 87 wykazało straty, w tym 35 niepublicznych – informuje Bisnode D&B Polska. Inflacja w ochronie zdrowia jest w Polsce niemal stale taka sama, jak dla całego rynku, choć z reguły na świecie przyjmowano, że w zdrowiu jest 2–3 razy wyższa m.in. ze względu na koszty rozwoju technologii medycznych. Wyhamowują też inwestycje. O połowę spadła liczba szpitali niepublicznych planujących uruchomić kolejny szpital (z 8 proc. w 2012 r. do 4 proc. w 2014 r.). Spadł też odsetek chętnych do otworzenia nowego oddziału (z 36 proc. do 27 proc.) – wynika z badania PMR. – Przyczyn można upatrywać m.in. w ograniczeniach budżetowych NFZ, zmianach przepisów w kierunku preferowania dużych jednostek przy podpisywaniu kontraktów, a także ogólnie gorszej sytuacji makroekonomicznej – mówi Monika Stefańczyk, analityk PMR. – Wzrost przyhamował w całej gospodarce, nie tylko w prywatnej ochronie zdrowia. Ale z drugiej strony obserwujemy też zainteresowanie kolejnych funduszy private equity polskim rynkiem, co pokazuje, że jego potencjał jest duży. Także PZU widzi w nim dużą szansę i chce przeznaczyć kilkaset milionów złotych na budowę i rozwój własnej sieci – mówi wiceminister zdrowia Sławomir Neumann.
Czy prywatne placówki skończą jak OFE?
Teza jest oczywiście w tej chwili na wyrost, ale obserwując polityczne zapowiedzi opozycji, czy działania NFZ w zakresie kontraktowania, jest zagrożenie, że poza wyjątkami – takimi jak szpitale powiatowe – mogą zostać zmarginalizowane. Skąd w ogóle porównanie do OFE? Podobnie jak OFE szpitale prywatne „weszły” do systemu publicznego 15 lat temu dzięki reformom rządu Jerzego Buzka. Podobnie przynajmniej niektóre „dostały” wyceny świadczeń na wyrost i później doczekały się cięć bijących w ich rentowność. Łączy je też z OFE to, że mają silnych publicznych konkurentów, a mimo to mają opory, by działać wspólnie i z rozmachem, trochę z oszczędności, trochę zaś z powodu ambicji. Towarzystwa emerytalne zarządzające OFE miały własną Izbę, ale nie prowadziły wspólnych akcji, nawet gdy zbliżało się poważne zagrożenie. Przez lata nie były w stanie wprowadzić np. autoregulacji w zakresie reklam i kosztownej akwizycji. Wpompowane przez nie w ostatniej chwili think-tankom, mediom i lobbystom pieniądze, nie miały już zbyt dużych szans na sukces, pomogły jedynie zatrzymać w OFE część klientów. Wcześniej nikt nie brał na poważnie postulatów, by OFE ustawowo odebrać lub obciąć opłaty, prowizje, składki, wprowadzić dobrowolność członkostwa.
Nie wystarczy być dobrym
NFZ brakuje pieniędzy, więc napięcia rosną. Zwłaszcza ze szpitalami samorządowymi. Stają się one coraz poważniejszym zagrożeniem nie tylko z powodów politycznych. Coraz częściej sięgają po doświadczonych menedżerów, np. z banków i rynku nieruchomości. Mają świeże spojrzenie, szukają nisz dających lepsze finansowanie. W rankingu Forbesa i Magellana publiczne placówki prześcigają pod względem rentowności coraz częściej prywatne. Kolejny nurt dotyczy oddawania w zarządzanie samorządowych szpitali. Kiedyś sprawa była jasna, przejmującym były prywatne firmy. Ale w tym roku szpital powiatowy w Pułtusku został przejęty w zarządzanie przez marszałkowski Szpital Bródnowski i są już kolejni zainteresowani. Są też pierwsze przypadki i plany przejmowania placówek oddanych w prywatne zarządzanie z powrotem w samorządowe ręce. Biorąc pod uwagę zagrożenia, by nie podzielić losu OFE, prywatne placówki powinny być bardziej aktywne – jako grupa. Mają swoje organizacje, są też „podczepione” pod ponadbranżowe – Pracodawców RP oraz Lewiatana. Jednak mimo zaangażowania w ich działania wielu wspaniałych ludzi, siła przebicia wydaje się niewielka. Udało się im wynegocjować np. dostęp do unijnych funduszy w nowej perspektywie oraz miejsce dla własnego przedstawiciela w zespołach tworzących mapy zdrowotne, ale nie zmieni to układu sił. Mówiąc wprost: organizacje świadczeniodawców w Polsce są słabe. – Ich komunikaty są słabo słyszalne, a poziom przygotowania merytorycznego do dyskusji z decydentami jest znacznie niższy niż np. w przypadku INFARMY, Związku Banków Polskich czy Polskiej Izby Ubezpieczeń. Raporty i opinie, jakie upubliczniają świadczeniodawcy, często niewiele wnoszą. Koncentrują się na apelu „współpracujmy, musimy współpracować”, ale co konkretnie zrobić, na poziomie operacyjnym, już nie określają – mówi Jakub Szulc. Dodaje, że np. INFARMA nie dość, że ma świetnie przygotowanych ekspertów, to gdy zasiada do dyskusji, ma już gotowe rozwiązania prawne, niejednokrotnie już z zewnętrznymi opiniami na ich temat. – Jeśli środowisko prywatnych świadczeniodawców chce się przebić z ważnymi tematami, to musi spełnić przynajmniej trzy warunki: mówić jednym głosem, być świetnie przygotowane merytorycznie oraz komunikacyjnie – punktuje Szulc. Wiele osób jest podobnego zdania. Podkreślają też, że reakcje środowiska m.in. w mediach na niekorzystne zmiany bywają opóźnione. Ze względu na wybory oraz wdrażanie pakietu onkologicznego może być jeszcze bardziej nerwowo. Prawdopodobnie czeka nas aneksowanie umów na kolejny rok, czyli cementowanie status quo. – Decyzja jeszcze nie zapadła, NFZ musi przeanalizować, jakie kontrakty można aneksować, a jakie wymagają ogłoszenia konkursów – mówi nam Neumann.
Wielkie nadzieje branża wiąże za to z mapami potrzeb zdrowotnych. Mają one sprawić, że inwestycje w zdrowiu będą bardziej racjonalne – także po stronie inwestorów, którzy powinni uzyskać informacje, jakie są potrzeby i braki na lokalnym rynku. Mapy powinny dać też oręże do rozmów z NFZ. Ale czy tak się stanie? Wszystko „wyjdzie w praniu”. Choć szpitale prywatne mają wśród polityków teoretycznie więcej przyjaciół niż wrogów, nikt na poziomie centralnym promować ich otwarcie nie chce. Dlatego przy okazji wyborów pojawią się znów spoty o pacjentach odsyłanych z kwitkiem. Ale czy którykolwiek z polityków zainteresowanych posadą w Sejmie, wyemituje w swoim spocie zdjęcia z pięknego szpitala prywatnego i zapowie, że będzie wspierał zastępowanie starych szpitali publicznych nowymi, prywatnymi? Nawet najbardziej zagorzali zwolennicy wolnego rynku nie pozwolą sobie raczej na taką fanaberię. Unikają nawet pokazywania się na imprezach ważnych dla szpitali prywatnych.
Szpitale prywatne przetrwają, ale nie wszystkie. Polacy mają wielką wprawę w improwizacji po latach zaborów i PRL. Jednak przez wewnętrzne spory, brak konsekwentnych i długofalowych wspólnych działań, wytracają wiele ze swojego potencjału. Ze stratą dla siebie, pracowników medycznych i pacjentów.
Pełen tekst artykułu można przeczytać w najnowszym numerze Służby Zdrowia