Lekarzy w Polsce jest wciąż za mało. Politycy nie powinni czekać, aż sytuacja demograficzna wymusi zmiany w systemie opieki zdrowotnej. Trzeba przewidywać i prognozować, aby wcześniej przygotować się do nowej rzeczywistości – mówi rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego prof. Marek Krawczyk, z którym rozmawia Halina Pilonis.
Mottem tegorocznego Forum Ochrony Zdrowia w Krynicy jest hasło „Polityka zdrowotna w polityce państwa”. Dotyczy to również systemu kształcenia medyków. W Polsce na 10 tysięcy mieszkańców przypada 21 lekarzy, co sytuuje nasz kraj na przedostatnim miejscu w UE. Chętnych do wykonywania tego zawodu nie brakuje. W tym roku uczelnie medyczne były oblegane, nawet 30 kandydatów starało się o jedno miejsce. Czy polskie uczelnie są w stanie kształcić więcej lekarzy?
Prof. Marek Krawczyk: Limit przyjęć na uczelnie medyczne określa resort zdrowia. Uczelnie nie mogą przyjąć tylu studentów, ilu by chciały. Na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym (WUM) na studia stacjonarne na kierunek lekarski i lekarsko-dentystyczny razem mamy przyznane 482 miejsca, a moglibyśmy z powodzeniem kształcić 300 studentów więcej. Postawa Ministerstwa Zdrowia nas dziwi, bo lekarzy w Polsce wciąż jest za mało. Znam dokładnie sytuację, jeśli chodzi o chirurgię. Jako prezes Towarzystwa Chirurgów Polskich informowałem resort, że grozi nam deficyt lekarzy tej specjalności, bo 23 proc. czynnych zawodowo chirurgów jest w wieku emerytalnym i pracują tylko dlatego, że chcą. Jednak w każdej chwili mogą oni odejść na zasłużoną emeryturę. W innych specjalnościach sytuacja wygląda podobnie. Ministerstwo Zdrowia, próbując zwiększyć liczbę lekarzy poprzez likwidację stażu podyplomowego, skróciło studia medyczne. Ale przecież efekt tej zmiany będzie odczuwalny tylko w jednym roku, kiedy dwa roczniki ukończą uczelnie. To nie rozwiąże problemów kadrowych w polskiej medycynie.
Czy uczelniom medycznym nie opłaca się bardziej przyjmowanie coraz większej liczby cudzoziemców, którzy płacą za studia, co jednak nie zwiększa liczby lekarzy w Polsce i nie poprawia dostępności do usług zdrowotnych?
Osoby przyjmowane do tzw. dywizji anglojęzycznych na WUM nie zabierają miejsc polskim studentom, bo to osobna pula – w tym roku to 142 miejsca. Trzeba też pamiętać, że kształcenie cudzoziemców buduje pozycję uczelni na świecie. Mamy studentów z wielu krajów skandynawskich, arabskich, USA i Kanady. Aby móc ich kształcić, musieliśmy zdobyć odpowiednie certyfikaty. Amerykański bank nie udzieli stypendium studentowi, który zamierza zdobywać wiedzę na uczelni bez takich certyfikatów. Lekarzy cudzoziemców kształcimy od 20 lat, przyszłych lekarzy dentystów spoza Polski przyjmujemy po raz drugi. Teraz przymierzamy się do uruchomienia farmacji dla cudzoziemców. Poza tym na wszystkich uczelniach medycznych także Polacy mogą kształcić się w systemie płatnym. Na te studia też nie jest łatwo się dostać. Jeszcze do niedawna resort zdrowia ograniczał liczbę takich studentów do 20 proc. wszystkich przyjętych. Teraz te ograniczenia zniósł. Nie miały one bowiem żadnego sensu, skoro resort i tak limituje liczbę przyjęć na studia bezpłatne. W tym roku przyjęliśmy 140 maturzystów – przyszłych lekarzy i lekarzy dentystów, którzy będą za studia płacić.
Stoimy wobec wyzwania demograficznego na ogromną skalę. Mamy starzejące się społeczeństwo, dlatego potrzebować będziemy więcej wykwalifikowanej kadry medycznej. Czy resort zdrowia bierze to pod uwagę?
Chyba nie do końca, bo suma pieniędzy, którą od ministerstwa otrzymujemy, zamiast rosnąć, jest co roku o kilkaset tysięcy złotych mniejsza. Tymczasem na odbywającej się co trzy, cztery miesiące konferencji rektorów uczelni medycznych sygnalizujemy ministrowi, że jesteśmy w stanie przyjąć większą liczbę studentów. Potrzebujemy też więcej środków, bo w związku ze skróceniem czasu trwania studiów i likwidacją stażu trzeba upraktycznić wiele zajęć, a do tego potrzebne są centra wyposażone w symulatory. W Uczelni jesteśmy gotowi takie Centrum Symulacji Medycznych uruchomić, ale pieniądze, które otrzymaliśmy, wystarczą tylko na przygotowanie projektu. To wszystko dziwi tym bardziej, że mówi się o otwarciu nowych wydziałów lekarskich w miastach, które nie mają odpowiedniej bazy klinicznej, zamiast zwiększać liczbę przyjęć na te, które ją posiadają.
Postawy etyczne przyszłych lekarzy w dużej mierze kształtują się podczas studiów. Filozof prof. Jan Hartman, krytykując Kodeks Etyki Lekarskiej, postulował wprowadzenie kursu bioetyki. Jego zdaniem młodzież trzeba uczyć niepewności etycznej, bo zawody medyczne to zawody wysokiego ryzyka prawnego i etycznego. Student musi się o tym dowiedzieć zawczasu, zanim złoży przyrzeczenie.
Na naszej uczelni uczymy bioetyki. Nie wszystko da się jednak skodyfikować. Pamiętam, że podczas głośnego procesu doktora G. zarzucono mu, że podejmował telefonicznie decyzje dotyczące leczenia swoich pacjentów. Dla kogoś, kto nie pracował nigdy na oddziale szpitalnym, wydać się to może nieetyczne, ale każdy ordynator robi tak codziennie. Wracamy do domu, a lekarz, który rozpoczął dyżur, w wielu sytuacjach dzwoni, bo np. z operowanym pacjentem coś się dzieje. Nasi studenci uczą się etycznych podstaw w szpitalach. Proszę sobie wyobrazić, że zupełnie dobrowolnie jeżdżą w czasie wakacji na praktyki do małych szpitali powiatowych, żeby poza medycyną kliniczną poznać taką, z jaką spotyka się lekarz poza ośrodkami akademickimi. Organizujemy takie grupowe wyjazdy już od kilkudziesięciu lat, np. do Działdowa czy Starogardu Gdańskiego. W zupełnie spartańskich warunkach przez cztery tygodnie studenci mieszkają i pracują zupełnie za darmo, doskonaląc swoją wiedzę i postawy etyczne. Odwiedzam ich w czasie wakacji podczas tych praktyk. Oni naprawdę są zadowoleni, że mogą pomagać chorym ludziom.