Na początku przyszłego tygodnia OECD i Komisja Europejska przedstawią kolejną odsłonę raportu oceniającego krajowe systemy ochrony zdrowia a jednym z podstawowych wskaźników będzie poziom bieżących wydatków, w tym wydatków publicznych, na zdrowie. Dolary (czy też euro) przeciw orzechom, że Polska nie znajdzie się blisko „dobrego” czy też nawet „średniego” europejskiego poziomu można stawiać jednak już dziś, niezależnie od przekazu dnia, jaki sączą w mediach – społecznościowych, branżowych, mainstreamowych – przedstawiciele rządu.
Nie ma żadnego 6 ani 7 procent PKB na zdrowie, jest – około 5 procent. Może w 2021 roku udało się nam przebić tę nieosiągalną barierę dzięki wydatkom związanym z COVID-19. Może w 2022 roku uda się nam nie spaść poniżej 4,8-4,9 proc. – licząc według metodologii międzynarodowej, a nie ukutej gdzieś między ulicami Nowogrodzką (siedziba PiS), Świętokrzyską (Ministerstwo Finansów), Miodową (Ministerstwo Zdrowia) i Alejami Ujazdowskimi (Kancelaria Premiera).
Czy zdrowie to priorytet rządu? Ani wcześniej, ani teraz nim nie było – uważają, dość zgodnie, eksperci. Również ci, którzy podkreślają, że w ostatnich latach wiele rzeczy zmieniło się na plus. W kontekście „porządkowania wydatków”, czyli ustawy betonującej poziom 5 proc. PKB na zdrowie – bo tak powinna być nazywana nowelizacja ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, którą senacka Komisja Zdrowia zajmie się zarówno tydzień – mówienie o priorytetowym traktowaniu zdrowia brzmi jak ponury żart.
Żartem jest zestawianie danych dotyczących nominalnych wydatków publicznych z 2015 i 2023 roku w sytuacji, gdy tylko w 2022 roku inflacja roczna może przebić 14 proc., zaś idąc do randomowego sklepu z artykułami pierwszej potrzeby, widzimy, że za identyczny towar płacić trzeba niemal lub ponad dwa razy więcej. Świadomość, że pietruszka potaniała, o czym ostatnio informował krzepiąco jeden z przedstawicieli obozu władzy, nie zmienia faktów: tak z indywidualnych portfeli, jak i z kont szpitali czy poradni te same pieniądze wypływają dwa razy szybciej.
Żartem natomiast nie jest to, że sygnały dochodzące z rynku pracy o masowych zwolnieniach w zakładach produkcyjnych i krach w sektorze budowlanym każą postawić ogromny znak zapytania przy zakładanym na przyszły rok tempie wzrostu wolumenu składki zdrowotnej. Realny jest scenariusz, w którym cała nadwyżka, jaka pojawi się w budżecie NFZ, będzie pustym, inflacyjnym pieniądzem – choć rządowi, w tabelkach, nadal wszystko będzie się zgadzać. A resort finansów ze spokojem będzie mógł zrealizować dotację przedmiotową do NFZ z tytułu realizacji ustawy 7 proc. PKB na zdrowie w okrągłej kwocie 0 złotych.