Według danych opracowanych przez Fundację Grow Space na podstawie informacji udostępnionych przez 91 proc. polskich samorządów, w całym kraju w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych jest około 6,1 tys. etatów psychologów. Wakatów jest niemal 2,3 tys. Oznacza to, że niemal jedna trzecia stanowisk pracy nie jest obsadzona.
– Te dane niepokoją, bo oznacza to, że jeden etat psychologa w szkole przypada na 785 osób. To mało realne, by był w stanie zapewnić w pełni wsparcie na terenie szkoły. W wielu gminach i powiatach oddalonych od dużych aglomeracji zidentyfikowaliśmy takie samo zjawisko jak w przypadku nauczycieli przedmiotów. Mówiliśmy wtedy o tzw. „nauczycielach objazdowych”, którzy w poszczególne dni pracowali w różnych szkołach. Tak niestety obecnie dzieje się wśród psychologów i psycholożek. Nawet w tych gminach i powiatach, w których mamy nominalnie obsadzone etaty, to i tak ta pomoc może być niewystarczająca. Jeśli w każdej szkole mamy po jednej czwartej etatu, to nie jest to w stanie zapewnić odpowiedniej pomocy. Wyobraźmy sobie taką sytuację, w której ktoś potrzebuje pomocy w środę, a psycholog jest tylko w poniedziałki. Co możemy takiej młodej osobie powiedzieć? – pyta Dominik Kuc z Fundacji Grow Space.
Co więcej, w 450 gminach w kraju przed 1 września nie udało się znaleźć żadnego psychologa do pracy w szkole. Najgorzej pod kątem dostępności wypadają województwa: podkarpackie, lubuskie, zachodniopomorskie oraz podlaskie. W województwie podkarpackim udział braków kadrowych w potencjalnej liczbie etatów sięga ponad 40 proc. Najmniejszy problem jest w Warszawie, a to i tak miasto, które nie jest w stanie zapełnić 15 proc. stanowisk pracy psychologów szkolnych.
– Wiadomo, że samorządy są organami prowadzącymi szkoły i to w gestii podległych im dyrektorów szkół leży to, by znaleźć kadrę do zatrudnienia. Wierzymy jednak, że należy wspierać to centralnie, z poziomu systemowego. Ułatwiać to zadanie, a nie utrudniać czy przerzucać na kogoś odpowiedzialność – uważa Dominik Kuc.
Bezpośrednio problem braku zapewnienia wsparcia psychologicznego w szkołach obserwuje Mateusz Trzaska, licealista z Tarnobrzega i członek Fundacji Grow Space.
– To, co opisujemy w raporcie widzę na co dzień wśród moich znajomych, kolegów i koleżanek z klasy. Według Najwyższej Izby Kontroli, na tysiąc osób niepełnoletnich na Podkarpaciu przypada jeden psychiatra. Wizyta u takiego specjalisty to oczywiście rozwiązanie ostateczne, dlatego to właśnie w szkole młode osoby powinny móc znaleźć wsparcie, tak by reagować i rozwiązywać problemy, a nie czekać do krytycznego momentu, w którym najpewniej i tak nie będą mogły trafić do specjalisty, bo go po prostu nie ma – mówi Mateusz Trzaska.
Jak dodaje, w ponad 40 gminach na Podkarpaciu nie ma żadnego psychologa w szkole, a to jedna czwarta województwa.
– Niedopuszczalne jest, by takie osoby jak ja, czy moje koleżanki i koledzy były traktowane inaczej, tylko dlatego, że urodziliśmy się w innym miejscu w Polsce – w kraju, w którym każdy powinien być równy. Będziemy interweniować w kuratorium, które wie o tej sytuacji, ale na nią nie reaguje – zapowiada licealista.
Zdaniem Moniki Stachowiak-Andrysiak z Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, u podstaw problemu leżą dwa zasadnicze czynniki. Pierwszy to nieatrakcyjne warunki pracy. Drugi dotyczy natomiast braku poczucia sprawczości i częstego lekceważenia ze strony dyrekcji czy grona pedagogicznego.
– Jeśli psycholodzy trafiają do szkoły, to zwykle są to osoby młode. Idą tam, bo szukają zatrudnienia i godzą się w bliżej nieokreślonej jednostce czasowej na to, żeby zarabiać mniej. Czas biegnie, w końcu zaczynają myśleć o własnym mieszkaniu, o kredycie i robi się problem. Do głosu dochodzą też kwestie interpersonalne. Często czują się bezradni w kontaktach z dyrekcją czy gronem pedagogicznym. Mają wrażenie bycia nieskutecznymi i niesłuchanymi. To, że starają się wykonać swoją pracę jak najlepiej i reprezentować dziecko i jego kłopot, często spotyka się z ignorowaniem. Jak mówią – zderzają się z betonem. Skłania ich to wszystko do poszukiwania po jakimś czasie pracy gdzie indziej. Z kolei bardziej doświadczeni w zawodzie koledzy podjęliby pewnie pracę w szkole, ale tego nie zrobią, bo nie porzucą innej dobrej płatnej pracy lub własnej praktyki na rzecz niskiej płacy oferowanej w szkole – komentuje Monika Stachowiak-Andrysiak.