To zadziwiające, jak bardzo niezadowoleni są pracownicy ochrony zdrowia – ogólnie rzecz ujmując – z warunków pracy, mimo iż w ostatnich kilku latach nakłady finansowe wzrosły znacząco. I mimo iż większość lekarzy i pielęgniarek zarabia nie najgorzej, to stan niezadowolenia nie tylko się utrzymuje, ale nawet pogłębia. Zdziwienie to tylko jednak pierwszy odruch, bo już od dawna wiadomo, że o postrzeganiu funkcjonowania jakiegoś obszaru życia społecznego i państwowego decydują nie tylko pieniądze.
Ludzie zdecydowanie lepiej oceniają obszar, w którym funkcjonują, jeśli jest on dobrze zorganizowany, ma jasno wytknięte cele i rządzą nim stosunkowo proste i zrozumiałe dla wszystkich zasady. Niestety, tego wszystkiego u nas brakuje i właśnie dlatego wszyscy są sfrustrowani i niezadowoleni.
Obecny polski system ochrony zdrowia jest źle zorganizowany, poszczególne placówki zdrowotne słabo lub w ogóle ze sobą nie współpracują, struktura organizacyjna jest nieczytelna, tworzona spontanicznie i chaotycznie, a władze publiczne różnych szczebli zupełnie nie panują nad kierunkiem jej rozwoju i przekształceń. I to nie z braku narzędzi. Poszczególne szczeble władzy państwowej i samorządowej dysponują możliwościami sterowania systemem przekształceń, lecz z nich najczęściej nie korzystają. Wynika to między innymi z tego, że z biegiem lat stanowiska kierownicze w administracji publicznej coraz bardziej są traktowane jako łup dla swoich, w tym dla swoich towarzyszy partyjnych.
Pamiętam jeszcze z młodych lat, jak bardzo krytykowaliśmy władze okupującej Polskę komuny, że wszystko było upartyjnione, że aby awansować należało się zapisać do partii. Uważaliśmy, że jest to niedobra dla państwa patologia, bo zamykała drogi awansu dla osób kompetentnych, lecz bezpartyjnych. Po transformacji miało być inaczej. Tymczasem jak jest, każdy widzi.
Jest jeszcze gorzej, niż było, bo jednak komuniści czasem korzystali z bezpartyjnych fachowców, a teraz to już prawie niemożliwe, co ważniejsze stanowiska w administracji zajmują już tylko towarzysze partyjni, a niechęć głównych sił politycznych w Polsce jest wzajemnie tak duża, że przy zmianie władzy następuje najczęściej pogrom funkcjonariuszy służby poprzedniej. A czy tak zwani nasi są kompetentni, na to mało kto zwraca uwagę. Są wprawdzie chlubne wyjątki, ale generalnie nie ma kto w Polsce prowadzić sensownej polityki zdrowotnej.
Resortowi zdrowia brakuje też jasno wytyczonych i zrozumiałych celów. Tak naprawdę cel zawsze powinien być jeden, czyli sprawne wykonywanie zadań, do których realizacji cały system jest stworzony, a więc sprawna i maksymalnie skuteczna obsługa pacjentów. Tymczasem można odnieść wrażenie, że celem funkcjonowania systemu jest przede wszystkim utrzymanie spokoju wśród pracowników resortu poprzez zapewnienie im „godziwej” płacy, że celem też jest funkcjonowanie placówek ochrony zdrowia niezależnie od tego, jak działają, kolejny cel do pozyskiwanie dodatkowych pieniędzy na funkcjonowanie przede wszystkim szpitali, niezależnie od tego, jak wykonują swoją pracę i czy gospodarnie wydają te pieniądze.
Totalny rozziew pomiędzy celami deklarowanymi, czyli dobrem pacjenta, a opisaną wyżej codzienną praktyką, skomplikowane, pisane trudnym językiem i zbyt często zmieniane ustawy i rozporządzenia, co czasem określamy hasłem „biegunki legislacyjnej”, a także ich nadmiar, to i inne jeszcze przyczyny powodują, że system ochrony zdrowia jest zarówno dla jego pracowników, jak i w jeszcze większym stopniu dla pacjentów, całkowicie niezrozumiały.
I w końcu, aby jakoś przez ten system przebrnąć, skołowany pacjent ma tylko jeden, ale za to skuteczny sposób rozwiązania swoich problemów. Po prostu sięga głębiej do kieszeni i sprawy naraz się upraszczają i jakoś rozwiązują. A tymczasem politycy żyją iluzją, że dla polskich pacjentów wszystko jest bezpłatne i równo dostępne i dlatego, broń Boże, nie będziemy wprowadzali żadnych opłat ani nie będziemy o tym dyskutowali.
No cóż, gra pozorów i iluzji trwa w najlepsze.
Źródło: „Służba Zdrowia” 11/2019