In vitro było już w Polsce refundowane, decyzję podjął rząd Donalda Tuska w 2012 roku. Po przejęciu władzy przez PiS, w pierwszych tygodniach urzędowania zakończenie programu ogłosił ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł (nastąpiło to w połowie 2016 roku). Oficjalnie z powodu kosztów, w rzeczywistości – z powodów światopoglądowych (czego nie ukrywał sam minister). Metoda in vitro miała być „kontrowersyjna”, w przeciwieństwie do akceptowanej przez Kościół naprotechnologii.
Projekt obywatelski „Tak dla in vitro”, pod którym zebrano ponad pół miliona podpisów, przewiduje, że minister zdrowia będzie zobowiązany do przygotowania, wdrożenia i finansowania procedury zapłodnienia pozaustrojowego in vitro. Zakłada ponadto, że każdego roku z budżetu państwa na finansowanie in vitro zostanie przeznaczone minimum 500 mln zł. Minister zdrowia będzie zobowiązany do corocznego przedstawiania Sejmowi sprawozdania z wykonywania ustawy. Projekt – co zresztą wytykała część posłów PiS, również minister zdrowia Katarzyna Sójka – nie jest szczegółowy. I być nie musi, bo sam program zdrowotny będzie uregulowany w rozporządzeniu ministra zdrowia.
Projekt trafił do Sejmu w marcu, ale ponieważ projektów obywatelskich nie dotyczy zasada dyskontynuacji, nowy Sejm mógł przejąć prace nad nim – i tak się właśnie stało.
W imieniu Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej projekt przedstawiała Agnieszka Pomaska (KO). - Programu nie zlikwidowano dlatego, że nie było pieniędzy, chcieliście zaglądać do sumień Polek i Polaków – mówiła, podkreślając, że co prawda rząd PiS prowadził program zdrowotny dedykowany parom dotkniętym problemami prokreacyjnymi, ale do tej pory się z niego nie rozliczył.
Przemawiając w czasie debaty klubowej, a także po jej zakończeniu (do głosu zapisało się ponad 80 posłów) przedstawiciele parlamentarnej większości nie kryli radości i dumy, że będą mogli przyczynić się do uchwalenia ustawy przywracającej finansowanie in vitro. Wielu wypowiadających się posłów podkreślało, że decyzja z 2015 roku dotknęła przede wszystkim Polaków mniej zamożnych, których nie było stać na wydanie 10-20 tysięcy złotych.
Przewidywalne było wystąpienie przedstawiciela Konfederacji – Grzegorz Braun frontalnie zaatakował samą metodę in vitro, tych którzy ją stosują („profesorowie z piekła rodem”) a także polityków popierających projekt. Za jego słowa o „selekcji zarodków” i porównania do „rampy oświęcimskiej” przepraszała wszystkich, którzy musieli ich słuchać, wicemarszałek Dorota Niedziela (KO).
Zdecydowanie najciekawsza jest postawa klubu PiS. Od lat politycy tej partii – w tym prezes Jarosław Kaczyński – sprzeciwiali się metodzie in vitro (w 2012 roku, gdy rząd Tuska wprowadzał finansowanie programu w drodze rozporządzenia, PiS domagało się uregulowania tego w ustawie, wiedząc, że w samej PO nie ma w tej sprawie konsensusu), porównując ją do aborcji i procedur eugenicznych. I w tej debacie również nie zabrakło takich głosów (np. Marii Kurowskiej z Suwerennej Polski). Jednak stanowisko klubu można uznać za „miękkie”. Józefa Szczurek-Żelazko zapowiedziała, że klub popiera skierowanie projektu do dalszych prac. PiS nie wprowadziło dyscypliny w tym głosowaniu, a prominentni posłowie – m.in. minister cyfryzacji Janusz Cieszyński zadeklarowali nawet, że po doprecyzowaniu projektu mogą opowiedzieć się za nim.
Nie będzie też, wszystko na to wskazuje, weta prezydenta: Marcin Mastalerek już zapowiedział publicznie, że Andrzej Duda najprawdopodobniej ustawę, oczywiście po jej przeanalizowaniu, podpisze.