Kto zarabia na fake newsach?
W większości przypadków ich autorzy. Po drugie zarabiają na tym właściciele portali, bo fake newsy są klikalne, a każde kliknięcie to zysk. Wreszcie obserwatorzy, którzy widzą, że fake newsy powodują powstanie pewnej przestrzeni, którą mogą skomercjalizować. Pojawia się fake news, że witamina XYZ leczy raka i ktoś natychmiast zaczyna produkować taką witaminę. Kiedyś samo słowo fake news oznaczało żart, formę zakpienia z ludzi. W tej chwili to przemysł. Informacja jest jak banknot. Fake news to fałszywa moneta i dziś w obrocie mamy znacznie więcej fałszywych niż prawdziwych pieniędzy. To powoduje w społeczeństwie, które jest niewyrobione, nieprzygotowane na taką sytuację, kompletne zamieszanie. Jak mieliśmy falę fałszerstw banknotów, to przy każdej kasie stała maszynka do prześwietlania banknotów.
Jak zatem zrobić maszynkę do prześwietlania newsów? Ale kto ma prześwietlać, kto ma być weryfikatorem prawdy lub nieprawdy w internecie?
Fake newsy zalewają nas tak jakby ktoś odkręcił kran z zatrutą wodą. I mamy problem systemowy, bo do tej zatrutej wody ma dostęp każdy: od dziecka do osoby w sędziwym wieku.
Jaka jest zdolność tych osób do oceny rzetelności informacji?
Ograniczona, a narzędzia w zakresie dezinformacji doskonalą się jeszcze bardziej. Sztuczna inteligencja również jest wykorzystywana w ten negatywny sposób. Wpadamy więc w taką studnię, z której, moim zdaniem, być może jedynym wyjściem będzie odcięcie od internetu.
Tak radykalnie?
Tak. Zobaczą Państwo, że przyjdzie taki moment, kiedy będzie łatwiej nam zakręcić ten kran z zatrutą wodą i zbudować na nowo sieć niż czyścić to, co jest w tej chwili.
Dlaczego fake newsy o zdrowiu są tak „atrakcyjne”?
Dlatego, że każdy z nas ma ciało i martwi się o swoje zdrowie. Jednocześnie mamy chyba wrodzoną tęsknotę do długiego życia i w zdrowiu. Chcesz żyć długo? Pij sok X i Z. Chcesz nie być chory? Pij witaminę ABC. To jest ta obietnica, która często rozwiązuje nasze lęki. Mamy bardzo dobre dane na temat antyszczepionkowców i ludzi, którzy zjadają nadmierne ilości suplementów. To są często te same osoby, które teorię spiskową mają wpisaną w charakter. Uważają, że są oszukiwani przez system ochrony zdrowia, zatem jedynym ratunkiem będzie skorzystanie z czegoś pozasystemowego. Korzystają więc z szarlatanów, z samozwańczych terapeutów. Czyli zarabia na nich oszust, ale zarabia na tym, że zaufanie do systemu zostało złamane również w wyniku fake newsów, w wyniku dezinformacji. Robi się grunt, mówiąc, że chemioterapia jest nieskuteczna, że radioterapia szkodliwa, że po co sobie wycinać jakiś narząd z nowotworem. My ci damy leczenie, nic nie musisz robić, łykaj tylko tabletki i przychodź do nas na wizyty. Superobietnica.
Mówi Pan o obietnicy, ale lekarze, naukowcy również obiecują różne rzeczy, które w dodatku mają szansę się ziścić…
Znacznie rzadziej. Jeżeli przychodzi pani z problemem zdrowotnym do lekarza, to oczekuje, że on da receptę, że będzie wiedział co zrobić, żeby przynieść ulgę w dolegliwościach. Ludzie nie chcą czasami uwierzyć, że klasyczna medycyna, która jest udowodniona badaniami naukowymi, na jakąś chorobę nie oferuje lekarstwa. Naprawdę. Często mówię moim pacjentom: Bardzo Pana przepraszam, ale ja nie jestem w stanie Pana wyleczyć. Mogę pomóc Panu przez tę chorobę przechodzić, mogę zmniejszyć dolegliwości, zaleczyć, wprowadzić w remisję. Jeżeli powiem to komuś, kto jest otwarty i kto jest w stanie się z tym pogodzić, prawdopodobnie ta osoba będzie regularnie brać leki, dobrze się czuć i wszystko będzie w porządku. Jeżeli trafię na osobę, która się zbuntuje i powie: Nie, to niemożliwe, żebym teraz do końca życia był chory, to taka osoba będzie otwarta, ale na oszustwa. I tu jest obszar, który musimy też umieć zaopatrzyć, bo lekarz nie jest tylko od wypisania recepty. Jest od tego, żeby uzyskać od pacjenta szansę na leczenie, czyli że on tę receptę zrealizuje i będzie brał leki. Zatem muszę być na tyle wiarygodny i na tyle zdobyć zaufanie pacjenta, żeby go przekonać, że ta terapia ma sens i ona mu przynosi korzyści.
Dlaczego to takie trudne?
Szarlatani wygrywają tym, że mają czas. U mnie wizyta trwa 10-15 minut i muszę wszystko załatwić w tym czasie. A szarlatan ma dwie godziny, można u niego posiedzieć, napić się herbaty, kawy, jest miło, nie ma kolejki i ma to, na czym ludziom zależy najbardziej: ktoś nas słucha, da się nam wyżalić. To buduje zaufanie. Myślę, że klasyczna medycyna będzie też przegrywać z różnego rodzaju alternatywami, właśnie dlatego, że dziś jest zmonetaryzowana do poziomu, który jest absolutnie absurdalny. W Łodzi wizyta u onkologa kosztuje dziś 500 złotych i trwa 15 minut. To jest chore, tak nie może być. To jest poziom, który powoduje wręcz wrogość i jest moim zdaniem naganny etycznie. Drugi problem to dehumanizacja medycyny. Przychodzi nie pacjent, nie cierpiąca osoba tylko jakiś numerek, jakieś rozpoznanie ICD-10, często nawet nie patrzymy tej osobie w oczy. Nie da się w ten sposób funkcjonować w medycynie. To nie buduje ani zaufania, ani wiarygodności.