Nie ma też już żadnych wątpliwości, że oszczędności, jakie czyni minister zdrowia (!) nie są żadną optymalizacją wydatków publicznych, ale częścią rządowego planu poszukiwania oszczędności. Budżet państwa w przyszłym roku będzie mieć kłopoty – Komisja Europejska w piątek opublikowała prognozy, z których wynika, że Polskę de facto dotknie stagflacja. Wysoka inflacja (13,8 proc. wobec przewidywanej rocznej za 2022 rok 13,3 proc.) przy prawie niezauważalnym wzroście PKB (0,7 proc. vs. 4 proc. w 2022 roku). Pieniędzy europejskich nie widać, i choć – podobno – Prawo i Sprawiedliwość nie wyklucza roszad w rządzie (czytaj – zerwania koalicji z Solidarną Polską, a przynajmniej dymisji ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, który ma blokować porozumienie z Brukselą), by zwiększyć prawdopodobieństwo, że pieniądze do Polski popłyną, nie można na nich opierać przyszłorocznych planów.
Planów – o czym zapominać nie sposób – na rok wyborczy. Zaczęło się więc poszukiwanie kilkudziesięciomiliardowej poduszki finansowej, której można byłoby użyć, w miarę potrzeb, albo jako bezpiecznika, albo – co równie prawdopodobne – czegoś na kształt funduszu wyborczego PiS. Wszak prezes Jarosław Kaczyński (weekend bez jego wypowiedzi to weekend stracony) stwierdził właśnie, że Zjednoczona Prawica (czytaj: on i jego partia), muszą rządzić jeszcze przez wiele kadencji. By Polska rosła w siłę, oczywiście.
Racjonalnie patrząc, odebranie ochronie zdrowia przynajmniej 6 mld zł w roku wyborczym (przynajmniej, bo to wyliczenia Ministerstwa Zdrowia) w roku wyborczym nie ma żadnego sensu. Ale jest prawda czasu i prawda ekranu, by odwołać się do klasyka polskiego kina. Pieniędzy w systemie będzie mniej, ale wystarczające środki znajdą się (dzięki przesunięciu z funduszu zapasowego NFZ do Funduszu Przeciwdziałania COVID-19) w gestii ministra zdrowia. Wystarczające, by minister i jego współpracownicy mogli ruszyć do Polski powiatowej i również tam dać się fotografować w szpitalach z opiewającymi na setki tysięcy, może nawet miliony, złotych tekturowymi czekami. Analogiczne fotografie ze szpitali klinicznych czy instytutów nie muszą przecież tak dobrze działać na wyobraźnię wyborców, dajmy na to, w powiatach Wielkopolski czy Kujawsko-Pomorskiego.
Jedną z konstytucyjnych zasad ustroju RP jest pomocniczość. To, przekładając na konkrety, oznacza między innymi, że ramy i rozwiązania prawne dają maksimum samodzielności i podmiotowości podstawowym podmiotom władzy publicznej. Mówiąc wprost – samorządy powinny mieć na tyle wysokie dochody własne i na tyle dobrze oszacowane środki z budżetu na zadania zlecone, by żadne rządowe „czeki” nie były potrzebne. A szpitale i inne podmioty zdrowotne na tyle dobrze wycenioną swoją pracę (świadczenia zdrowotne), by we współpracy ze swoimi organami założycielskimi mogły realizować również inwestycje. Bez papierowego wsparcia rządu, który w tej chwili wydaje się właśnie przepompowywać pieniądze z kieszeni do kieszeni.