Według ustawy w 2025 roku mamy wydać minimum 6,5 proc. PKB sprzed dwóch lat – i tyle będzie, a nawet odrobinę więcej. 600 mln zł, bo tyle wynosi „górka”, zaplanowana przez ministra finansów, to w skali całego budżetu na zdrowie kwota niemal niezauważalna, choć w ochronie zdrowia każda złotówka jest na wagę złota. Skala potrzeb jest jednak o wiele większa: według szacunków Federacji Przedsiębiorców Polskich zawartych w Monitorze Finansowania Ochrony Zdrowia luka między potrzebami systemu a poziomem finansowania może przekroczyć 20 mld zł.
Realnie wydatki na zdrowie wyniosą ok. 5,6 proc. PKB (z 2025 roku) – czyli jedynie o 0,9 punktu procentowego więcej, niż wydatki na obronność (4,7 proc. PKB), które są również przez obecny rząd traktowane w sposób absolutnie priorytetowy, co biorąc pod uwagę sytuację geopolityczną dziwić nie może.
Jednak niskie finansowanie ochrony zdrowia – nawet przy rosnącym (stopniowo i bardzo powoli) realnym odsetku PKB, jaki wydajemy na zdrowie, Polska zajmuje jedno z ostatnich miejsc wśród krajów UE – pociąga za sobą bardzo realne konsekwencje, które będą narastać. Problemy finansowe dają o sobie znać zresztą już w tej chwili. Dyrektorzy szpitali odbierają informacje – przekazywane mniej lub bardziej wprost – że w drugim półroczu tego roku NFZ może mieć problemy ze sfinansowaniem świadczeń wykonanych poza limitem. To oznacza, ni mniej ni więcej, tylko koniec „odrabiania długu zdrowotnego z czasów pandemii”. W latach 2022-2023 szpitale były wręcz zachęcane i motywowane do udzielania maksymalnej możliwej liczby świadczeń, a Fundusz za nie płacił, nawet jeśli nie na bieżąco, to z niewielkim opóźnieniem. W tej chwili bardzo prawdopodobny jest powrót do sytuacji, w której świadczenia planowe, przewidziane na ostatnie miesiące roku, będą przesuwane na kolejny rok – oczywiście te, których dotyczą limity.