Opieka zdrowotna stawia przed rządzącymi, ale także przed społeczeństwem wiele wyzwań i problemów wymagających wciąż nowych rozwiązań. Brak funduszy, niewystarczająca liczba specjalistów, spadek zaufania pomiędzy pacjentami, a lekarzami i dynamiczny rozwój medycyny, wymuszają poszukiwanie najbardziej optymalnych metod zarządzania finansami w sektorze ochrony zdrowia czy dostosowywanie polityki zdrowotnej państwa do aktualnej sytuacji.
Jednak najlepsze reformy i najbardziej rewolucyjne zmiany w ochronie zdrowia nie będą miały szansy się sprawdzić, jeśli pracownicy sektora ochrony zdrowia nie będą na nie przygotowani. Mówi się często o tym, że środowisko lekarzy jest konserwatywne i niechętne wprowadzaniu jakichkolwiek zmian. Jeśli rzeczywiście tak jest, warto do nowych rozwiązań przygotować przyszłych pracowników ochrony zdrowia, a nie stawiać ich przed faktem dokonanym. Jeśli liczymy na innowacyjność w medycynie, a kształcimy przyszłych medyków przy użyciu tablicy, rzutnika i stosu książek, to się przeliczymy. Jeśli niepokoi nas spadek zaufania pacjentów do lekarzy, a nie będziemy uczyć studentów komunikacji, to nie będziemy obserwować wzrostu tego zaufania (kilka godzin zajęć z psychologii nie rozwiązuje problemu). Jeśli chcemy rozszerzać uprawnienia pielęgniarek, a nie przygotujemy studentów do współpracy pomiędzy przedstawicielami różnych zawodów medycznych, poprzez zajęcia interdyscyplinarne, spotkamy się z niezrozumieniem i oporem w środowisku medycznym.
Zmiany w edukacji medycznej na polskich uczelniach przebiegają bardzo powoli i są to właściwie zmiany jednostkowe i kosmetyczne, a nie rozwiązania systemowe. Programy nauczania nie zmieniają się od lat. Nauczyciele akademiccy uczą tego, czego sami uczyli się kilka, kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat temu! Również metody wykorzystywane w edukacji nie zmieniają się od lat. Na uczelniach nadal królują wykłady, seminaria i nauka niemal całych stron podręcznika na pamięć. Egzaminy i kolokwia bardzo często sprawdzają umiejętność przyswojenia treści podręcznika, a nie rzeczywistą wiedzę studentów. A przecież nie zdolności do zapamiętania kilkuset stron tekstu w oczekujemy od absolwentów uczelni medycznych, a kompetencji i umiejętności potrzebnych do opieki nad człowiekiem chorym i cierpiącym oraz poczucia odpowiedzialności za pacjentów, które każe nieustannie rewidować swoje umiejętności, kontrolować stan wiedzy i kształcić się całe życie.
Warto zaznaczyć, że implementowanie nowych trendów edukacji medycznej do polskich programów nauczania nie musi być wcale bardzo kosztowne. Oczywiście tworzenie świetnie wyposażonych centrów symulacji medycznych wymaga dużych nakładów finansowych (i jest konieczne), ale dopóki one nie powstaną, można wprowadzać elementy symulacji (które są najefektywniejszą formą nauki) poprzez zmianę organizacji zajęć. Wystarczy na przykład zastąpić teoretyczny wykład o zasadach działania ciśnieniomierza ćwiczeniami podczas których studenci ciśnienie krwi mierzą w rzeczywistości. Student musi „przyjąć” pacjenta, w rolę którego wciela się nauczyciel lub inny student. Nie wystarczy tylko poprawne wykonanie procedury, z „pacjentem” trzeba też porozmawiać, wytłumaczyć dlaczego nie powinien dosalać obiadu i odpowiedzieć na szereg jego pytań i wątpliwości, włącznie z tym, jak taki ciśnieniomierz właściwie działa (jeśli uprzemy się, że w istocie wiedza dotycząca praw fizyki rządzących pomiarem ciśnienia jest niezbędna do praktykowania medycyny). Student nie tylko zdobywa wiedzę teoretyczną (i to z różnych dziedzin), ale też ćwiczy wykonanie tej procedury, a także rozmowę z pacjentem. Symulacje wymuszają interakcję i uczą, że pacjent nigdy nie będzie tym książkowym. Medycyna wymaga przecież holistycznego podejścia do człowieka i łączenia wiadomości z różnych dziedzin. Tymczasem program nauczania i sposób prowadzenia zajęć sugeruje, że do lekarza przychodzą wyłącznie pacjenci, o których już od progu wiadomo, czy są „kardiologiczni”, czy „chirurgiczni”, o ile w ogóle nie mają na czole napisane „mam toczeń, przypomnij sobie zajęcia z reumatologii na piątym roku”.
Wykształcenie lekarzy, pielęgniarek czy ratowników medycznych, którzy sprostają wysokim wymaganiom stawianym przed sektorem ochrony zdrowia i będą wspierać pozytywne przemiany w służbie zdrowia, a później sami będą ich inicjatorami nie jest oczywiście zadaniem łatwym, ale nie niemożliwym. Specjaliści edukacji medycznej wypracowali wiele metod, rozwiązań i systemów pozwalających na osiąganie najlepszych efektów kształcenia kadry medycznej. Warto z tej wiedzy korzystać. Tymczasem na corocznej konferencji AMEE (The Association for Medical Education in Europe) prawie nie ma Polaków. A na uczelniach nie pracują specjaliści wykształceni w edukacji medycznej.
Kształt edukacji medycznej w Polsce powinien być obiektem zainteresowania wszystkich, tymczasem wydaje się, że do kształcenia na uczelniach medycznych z obojętnością odnoszą się nawet sami studenci. Zmiana obecnego systemu kształcenia wymaga ogromnych nakładów pracy i chyba nikomu nie wystarcza odwagi, żeby podjąć to wyzwanie, a przecież od tego jak uczeni będą przyszli pracownicy sektora ochrony zdrowia zależy, jaką opiekę medyczną otrzymamy w przyszłości. Komu zależy na dobrej edukacji medycznej? Powinno każdemu, bo każdy jest lub będzie pacjentem.
Autorka jest ekspertem Fundacji im. Lesława A. Pagi