Nowa Zelandia wprowadza kolejny, 4. poziom ochronnych restrykcji dla obywateli. Wszyscy "Kiwi", bo tak sami siebie nazywają Nowozelandczycy, mają pozostać w domach. Zamknięte są wszystkie szkoły, urzędy i usługi poza tymi, które są niezbędne do życia.
– To pozwoli nam uratować tysiące osób przed niechybną śmiercią – tłumaczyła premier rządu Jacinda Ardern. – Gdybyśmy nie wprowadzili tych ograniczeń, liczba przypadków zakażenia podwajałaby się co pięć dni. Nasz system ochrony zdrowia zostałby zalany chorymi, przestałby być wydolny i umarłoby tysiące Nowozelandczyków.
Minister finansów zapowiedział zawieszenie wszystkich opłat czynszowych. Rząd rozszerzył program wsparcia finansowego na wszystkie rodzaje przedsiębiorstw tak, aby możliwie jak największa liczba obywateli została uchroniona przed niebezpieczeństwem utraty zarobków.
Rząd Nowej Zelandii zdecydował się na wprowadzenie drastycznych ograniczeń szybciej niż wiele krajów europejskich. Stało się tak, po tym, jak wykonane przez ekspertów matematyczne modele możliwych scenariuszy rozwoju epidemii pokazały, że COVID-19 mógłby doprowadzić do największej liczby zgonów w rezultacie jednorazowego wydarzenia w całej historii Nowej Zelandii.
W ojczyźnie kiwi odnotowano dotychczas 205 przypadków zakażenia, z których tylko nieliczne to przypadki przeniesione wewnątrz nowozelandzkiej społeczności. Zaostrzone środki prewencyjne zostały wprowadzone przez rząd w Wellington na co najmniej 4 tygodnie.
W Nowej Zelandii żyje ponad 4,8 mln osób. Z Warszawy do Wellington jest 17 684 kilometrów.