Nic tak skutecznie nie zmiata władzy jak niezadowolenie społeczne wynikające z warunków bytowych. Rewolucja francuska, narodowy socjalizm w Niemczech, wielka sowiecka, a nawet nasz Sierpień ‘80 – u podstaw wszystkich leżał fakt, że nie było za co żyć.
Obecnie jesteśmy na idealnej ścieżce do rozsypania się kolejnego domku z kart.
Jaki jest koń, każdy widzi, pisano w starej encyklopedii. Jakie są ceny w sklepach też. Inflacja wymknęła się spod kontroli, a ci, którzy powinni nad nią panować, nauczeni historią, na szybko gaszą to ognisko pod publikę i w dodatku benzyną.
Wróćmy zatem do krótkiej lekcji ekonomii dla nieekonomistów. Ekonomia to pozornie prosta dziedzina. Jest równowaga – jest dobrze, nie ma równowagi – jest niedobrze. Pieniędzy konsumpcyjnych powinno być tyle, ile towarów. Pieniądze inwestycyjne, czyli inwestycje, powinny przesuwać gospodarkę i jej strukturę do przodu, a oszczędności zabezpieczać rezerwy. Ekonomia za to ma taką wadę, że jest bardzo czuła, każda akcja wywołuje reakcję i to łańcuchową. Każda wlana do systemu złotówka bez odpowiedzi w wytworzeniu czegoś zaczyna chybotać całą konstrukcją. Jeśli pieniędzy jest za dużo, a towarów tyle samo, to ich ceny idą w górę i robi się inflacja. Jeśli jest inflacja, to spada wartość nabywcza pieniędzy i ludzi stać na mniej, zatem mniej kupią. Jeśli mniej kupują, to towarów jest za dużo i ceny powinny iść w dół, ale nie da się produkować i sprzedawać poniżej kosztów, bo ceny surowców też w tym czasie podrożały, co może doprowadzić do upadku firm i w szerszej perspektywie kryzysu, w ramach którego będą niedobory, więc ceny wzrosną.
Ekonomia należy do dziedzin, które nie rychliwe, ale sprawiedliwe. Dłubał, dłubał i wydłubał. Wszystkim się wydawało, że nasza gospodarka jest jak rozpędzona lokomotywa. PKB, czyli wskaźnik uwzględniający to wszystko, co dany kraj wyprodukuje w danym roku – na świetnym poziomie, inflacja pod kontrolą, bezrobocie niewielkie, nawet proporcja pracujących do niepracujących, bo jak wiadomo, zwykle połowa utrzymuje się z połowy, która płaci w tym momencie podatki – zupełnie dobra. Ale dolewanie pieniędzy bez pokrycia w kolejnych daninach, plus wojna i problemy z energią wywalają do góry kołami. Jedyny urobek z tej polityki to przekupiony elektorat wrogo nastawiony do wszystkich, którzy płacą większe podatki, czyli na nich zarabiają, czyli tych, którzy teraz mogą tę sytuację uratować. Antyteza promocji pracowitości.
W takich tarapatach to nasza gospodarka nie była od dziesięcioleci. Łatwo jest rządzić, jak jest dobrze, ale pierwsze rynkowe „sprawdzam” i okazuje się, że mamy festiwal niestrategicznych, chaotycznych, panicznych decyzji. Odroczenie kredytów na koszt banków – dla wszystkich, czy tego potrzebują, czy nie – czyli znów za dużo pieniędzy bez pokrycia, dopłaty do węgla – dla wszystkich, czy tego potrzebują, czy nie – kolejne pieniądze bez pokrycia, zaraz będą kolejne daniny pod publikę. Mamy dłubanie w zyskach spółek skarbu państwa i mamy też najgorszą na świecie giełdę, bo inwestorzy się boją niestabilności.
Ekonomia to prosta dziedzina, ale wymaga stabilności, równowagi i patrzenia strategicznego.
A w nas, na razie jedyny „pomysł na” to zawsze działający zestaw tematów zakrywających rzeczywiste problemy typu pieniądze od Niemców za straty wojenne.