Manifestację zorganizowały OZZL i Porozumienie Rezydentów OZZL. Samorząd lekarski oficjalnie protestu nie poparł, ale wiele izb okręgowych organizowało transport, pod ministerstwem byli też obecni niektórzy członkowie Naczelnej Rady Lekarskiej.
Grażyna Cebula-Kubat, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy rozpoczynając protest, mówiła o potrzebie długofalowej, dobrze przemyślanej reformy ochrony zdrowia, gwarantującej pacjentom kompleksową opiekę. - Potrzeba reformy, która będzie gwarantować stabilność finansową podmiotów leczniczych, a organizacja pracy w nich będzie przyciągać do pracy młodych adeptów sztuki lekarskiej – przekonywała.
Jak podkreślał Sebastian Goncerz, przewodniczący PR OZZL, młodym lekarzom zależy na pracy w Polsce, zależy im więc na kształcie systemu, w którym mają pracować – dlatego to przede wszystkim oni przyszli protestować. Rzeczywiście, na ul. Miodowej dominowali młodzi lekarze, mimo deszczu niektórzy przyszli nawet z małymi dziećmi. – Chcemy, by polskiego pacjenta leczył dobrze wykształcony lekarz, który nie jest wypalony. Kierujemy ten protest do decydentów, polityków przyszłej kadencji – stwierdził. – Decydencie, pomyśl o pacjencie! – skandowali lekarze.
Organizatorzy pilnowali apolityczności protestu, apelowali o nieużywanie przyniesionych (ewentualnie) transparentów partyjnych i nierozdawanie ulotek (nie widać było jednak chętnych do przedwyborczej agitacji).
„Zerowym” postulatem protestu było wycofanie się Ministerstwa Zdrowia z bezprawnie wprowadzonych pod koniec czerwca limitów na wystawianie recept przez lekarzy.
Pozostałe trzy postulaty lekarzy odnoszą się do jakości. Pierwszy – do jakości kształcenia. „Przewodnicząca OZZL podkreślała, że medycyna to nie magia. - To rzemiosło - wymagające, szybko rozwijające się, a jednocześnie delikatne i odpowiedzialne w swojej naturze, ale rzemiosło, a rzemieślnika trzeba dobrze wyszkolić, a nie po prostu przepuścić przez system edukacji na rympał, bo ktoś chce mieć lepsze współczynniki ilości lekarzy na 10 tys. mieszkańców.
Pikietujący podkreślali, że nie zgadzają się otwieranie kierunków lekarskich w szkołach i uczelniach bez zaplecza dydaktycznego. - W ciągu tego roku liczba kierunków pod ministerstwem edukacji podwoiła się, a resort zdrowia dorzucił kilka swoich. Mamy wysyp uczelni bez infrastruktury i kadry dydaktycznej. Siedemnaście kierunków nie ma własnego prosektorium, dwadzieścia nie ma szpitala klinicznego. Są uczelnie prowadzące zajęcia w innym województwie, 250 kilometrów dalej. Są uczelnie, gdzie zajęcia prowadzi się w grupach po 40 osób – wyliczał Goncerz.
Po drugie, lekarze walczą o jakość warunków pracy – nie chcą „zbędnej papierologii” i przede wszystkim żądają wprowadzenia minimalnych norm zatrudnienia lekarzy, „które będą gwarantowały zabezpieczenie w kadrę specjalistyczną na danym oddziale czy w poradni przeliczeniu na liczbę pacjentów”. - Wprowadzenie ich i zniesienie wieloetatowości będzie skutkowało mniejszym obciążeniem pracą, mniejszym stresem, mniejszą ilością zdarzeń niepożądanych a przede wszystkim pozwoli lekarzom na holistyczne podejście do pacjenta - postulowała Cebula-Kubat.
Po trzecie, lekarze żądają skokowego wzrostu nakładów publicznych na ochronę zdrowia – do minimum 8 proc. PKB (taka jest w tej chwili średnia UE).