Mija miesiąc od wejścia w życie pakietu onkologicznego. O podsumowanie jego funkcjonowania poprosiliśmy dr. Michała Sutkowskiego, prezesa warszawskich lekarzy rodzinnych, rzecznika prasowego KLR.
Pakiet onkologiczny dopiero ruszył i tak naprawdę jego skutki, jakiekolwiek by nie były, odczuwać będą pacjenci, lekarze, dyrektorzy, menadżerowie za kilka miesięcy.
Bilans zysków (zdrowotnych - ludzkich - te właśnie są priorytetem a także, systemowych, organizacyjnych) do poniesionych nakładów finansowych, kadrowych, reorganizacyjnych) ocenimy jeszcze później.
Szczytna niewątpliwie idea pakietu zmaga się z rzeczywistością zastaną. Czy ją zmieni? Czas pokaże; jeszcze nie pokazał. Wspierajmy ją.
Oczyma lekarza rodzinnego , który dopiero co wraca po walce poraniony, wojenką zmęczony, za domem stęskniony, to czas zbyt krótki, by ocenić pakiet.
Mamy zbyt mało informacji zwrotnych od samych chorych. Wydaliśmy, wg mojej wiedzy, około 8 tysięcy kart; w większoszości przez lekarzy rodzinnych; w większości dla pacjentów już leczonych lub z rozpoczęta diagnostyką wcześniej. Sporo kart zostało wydanych błędnie; sporo też było problemów z systemem informatycznym NFZ.
Sama karta nie jest aż taką udręką biurokratyczną jak zapowiadali ultrakrytycy, ale nie jest to taki bezproblemowy klik w komputerze jak zapowiadali huraoptymiści.
Tymczasem środowisko oczekuje na zapowiedziane powołanie zespołu, który pracowałby nad szczegółami pakietu (i rozwiązaniami skierowań okulistycznych i dermatologicznych).
Wprowadzenie pakietu nie nazwałbym trzęsieniem ziemi. Trzęsieniem byłoby wszystko to, co stać by się mogło, gdyby okopy i barykady zostały dłużej.
Działamy, patrzymy, analizujemy. Leczymy. Róbmy swoje.