- Widzimy ten system od samego źródła, widzimy że zamiast być lepiej jest coraz gorzej, a to, co nie działa demontuje się jeszcze bardziej, zostawiając pacjentów na pastwę losu i zrzucając winę na nas - stwierdziła w komunikacie Grażyna Kubat-Cebula, przewodnicząca OZZL.
Protest ogłoszono w niełatwym momencie, tuż po objęciu stanowiska ministra zdrowia przez Katarzynę Sójkę. Odbędzie się on również w niezbyt dogodnym i budzącym wiele wątpliwości terminie – dwa tygodnie przed wyborami parlamentarnymi i dzień przed zapowiadanym przez lidera Koalicji Obywatelskiej Donalda Tuska wielkim marszem opozycji. W środowisku nie brakuje głosów, że grozi to upolitycznieniem protestu i chęcią wykorzystania go do własnych celów przez polityków (oficjalnie poparcie dla protestu lekarzy zapowiedziała już zresztą Trzecia Droga). Z drugiej strony, nawet ci, którzy nie kryją wątpliwości przyznają, że postulaty sformułowane przez organizatorów są słuszne, a frustracja w środowisku – olbrzymia. I, niestety, narastająca.
Głównym czynnikiem, który napędza w tej chwili niezadowolenie jest kwestia kształcenia, czyli decyzje, jakie Ministerstwo Edukacji i Nauki przekazuje kolejnym szkołom, pozwalając im na otwieranie kierunków lekarskich. Prezydent Andrzej Duda, podpisując właśnie nowelizację Karty Nauczyciela (czyli tzw. lex Frankeinstein, ze względu na mnogość wątków i jakość samej legislacji), w której zawarto kolejną liberalizację kryteriów, jakie musi spełniać szkoła wyższa, by prowadzić studia medyczne, nie poprawił sytuacji.
Lekarze nie pozostawiają wątpliwości, mówiąc wprost o degradacji lub wręcz dewastacji sytemu kształcenia, która w ich ocenie jest skrajnie niebezpieczna dla pacjentów. Wypuszczanie na rynek nieprzygotowanych lekarzy stwarza zagrożenie dla pacjenta. Jest żerowaniem na ambicjach i marzeniach młodych ludzi.
30 września protestujący będą się domagać również wprowadzenia norm zatrudnienia dla lekarzy w przeliczeniu na pacjenta oraz radykalnego, natychmiastowego i realnego zwiększenia wydatków publicznych na zdrowie. - Pracujemy w niedofinansowanym systemie, na który polskie państwo przeznacza jeden z najmniejszych odsetków PKB w Europie. W tak niedofinansowanym systemie nie jesteśmy w stanie właściwie i nowocześnie pomagać naszym pacjentom. Żądamy, by 8 proc. PKB było przekazywane na ochronę zdrowia – podkreślają.