Podczas posiedzenia Podkomisji ds. nauki i szkolnictwa wyższego dyrektorzy departamentów obu resortów, które działając wspólnie i w porozumieniu, by użyć frazy, która – wszystko wskazuje – będzie coraz częściej słyszana na określenie działań tych, którzy podejmowali różnego rodzaju decyzje w ciągu ostatnich kilku (?) lat, zaprojektowały i wdrożyły rozwiązania dewastujące system kształcenia przyszłych lekarzy, ogłosili zmianę kierunku. Po pierwsze, otworzone bez pozytywnej oceny Polskiej Komisji Akredytacyjnej kierunki mają zostać „zamrożone” – na najbliższy rok akademicki nie będą uwzględnione w rozporządzeniu ministra zdrowia dotyczącym limitu miejsc. Po drugie, rozpoczną się – wkrótce – prace nad nowymi standardami kształcenia, uwzględniającymi postulaty środowiska lekarskiego, więc można z góry założyć, że duża część neo-kierunków nie będzie w stanie im sprostać. Po trzecie, Ministerstwo Nauki chce „anulować” nowelizacje ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, które zliberalizowały, poza granice zdrowego rozsądku i bezpieczeństwa (systemu, pacjentów, samych studentów i przyszłych lekarzy) i przywrócić kształt ustawy z 1 października 2018 roku. I ostatnia wiadomość z pakietu: będą zmiany w LEK i L-DEK. Udział pytań z bazy zostanie zmniejszony, a być może baza w ogóle zniknie. Powód jest oczywisty – w tej chwili egzamin po pierwsze nie weryfikuje rzeczywistej wiedzy, po drugie, ogromne spłaszczenie wyników utrudnia sensowny nabór na specjalizacje.
Uczestniczący w posiedzeniu przedstawiciele środowiska lekarskiego nie wierzyli własnym oczom (i uszom), przyzwyczajeni raczej – również podczas nie tak przecież odległych w czasie posiedzeń innych sejmowych gremiów – do tłumaczenia, że jeśli krytykują decyzje byłych ministrów Przemysława Czarnka i Adama Niedzielskiego – to nie robią tego w imię żadnych „korporacyjnych interesów” (taki zarzut padł, a jakże, ze strony posłów PiS, podczas przywoływanego posiedzenia podkomisji), ale kierując się odpowiedzialnością za poziom opieki medycznej w kolejnych dekadach. Źle wykształcony lekarz to niebezpieczny lekarz – to wydaje się tak oczywiste. I właśnie to jest ta gorsza, a na pewno smutna wiadomość. Bo przez kilka miesięcy obecnie rządzący zrobili bardzo dużo, by osłabić wiarę w zdolność podejmowania wydawałoby się jedynie możliwych i oczywistych decyzji. Niedowierzanie, nieskrywane zaskoczenie, wielokrotne wręcz upewnianie się, czy aby na pewno deklaracje zostały właściwie odebrane – to miara utraty nadziei i zaufania, że po wyborach świat nie będzie już stać na głowie. Że nie będzie sytuacji – by przywołać prof. Marcina Gruchałę, rektora GUM-ed i przewodniczącego KRAUM – wystarczy zgromadzić dwunastu absolwentów AWF, by szkoła mogła się starać o zgodę na prowadzenie kierunku lekarskiego. Co teraz, w teorii – wynikającej wprost z przepisów – jest, jak najbardziej, możliwe.