Zuzanna Dąbrowska: Czy przyspieszenie zwiększenia wydatków na ochronę zdrowia o rok – tak, żeby realne dochodzenie do 6 procent zaczęło się już w 2024 roku – to był pana warunek, główny postulat przy wchodzeniu do rządu Mateusza Morawieckiego?
Łukasz Szumowski: Przed moim powołaniem odbywało się wiele rozmów dotyczących wizji. Należy pamiętać, że przyspieszenie – bądź nie – zwiększenia wydatków jest w dyspozycji premiera i ministra finansów. Ustawa zwiększająca nakłady na zdrowie do 6 procent PKB jest ewenementem. To ogromny sukces rządu, ogromny sukces mojego poprzednika, ministra Konstantego Radziwiłła i koalicji rządzącej. Gdyby nasi poprzednicy wprowadzili taką ustawę, to dziś bylibyśmy w innym miejscu. Ale odwagę wykazał dopiero rząd Prawa i Sprawiedliwości.
Z.D.: Ale nie wiadomo na czyj rachunek obecny rząd jest odważny, bo nie wiadomo, kto będzie rządził wtedy, kiedy wydatki trzeba będzie zwiększać, niezależnie czy wypłacane wprost z budżetu, jak chciał pana poprzednik, czy przez NFZ...
Ł.S.: Nakłady mają wzrosnąć i to jest najważniejsze. Niezależnie, czy bezpośrednio z budżetu, czy tak jak dotychczas. Mają być wydane na rzecz pacjentów. Rząd przyjął na siebie bardzo poważną odpowiedzialność. Głosy, które mówią, że są to środki niewystarczające…
Z.D.: Raczej, że za późno zaplanowane, że nie wiadomo kto wówczas będzie rządził…
Ł.S.: Ale to właśnie nie ma znaczenia. Ustawa mówi, że nakłady mają wzrastać – i wzrastają. Niezależnie od tego, kto będzie rządził, te pieniądze są potrzebne. Ja oczywiście jestem przekonany, że rząd Prawa i Sprawiedliwości ma przed sobą niejedną kadencję. Ale ustawa jest przyjęta niezależnie od perspektywy rządzących. Tak jak nie podejrzewam, by ktoś chciał likwidować 500 plus, tak samo nie podejrzewam, by miał likwidować uchwalony wzrost nakładów na służbę zdrowia.
Z.D.: A więc kiedy? 2024 rok?
Ł.S.: Nie komentuję przebiegu negocjacji z rezydentami. Tak się umówiliśmy. Z doniesień medialnych wiadomo, że rezydenci postulowali 6 procent w 2023 roku. To oznacza bardzo poważne zmiany budżetowe. Dziesiątki miliardów złotych.
Z.D.: Nie takie przesunięcia PiS robiło w budżecie…
Ł.S.: 1 procent PKB na rok, to jest bardzo duże przesunięcie.
Z.D.: To jak będzie z tym przyspieszeniem?
Ł.S.: Jest to jeden z postulatów, o których rozmawiamy.
Z.D.: Mówimy o wydawaniu pieniędzy, a chyba nie do końca wiadomo, jaka jest koncepcja rządu na finansowanie. Będzie się ono odbywać wprost z budżetu, jak chciał pana poprzednik, czy przez NFZ, jak dotychczas?
Ł.S.: Na kongresie w Przysusze latem zeszłego roku prezes Jarosław Kaczyński powiedział, że na pewno nie będziemy likwidowali w tym roku NFZ. I nie planujemy ruchów w tej kadencji w tym zakresie.
Z.D.: Zmieni się charakter decyzji podejmowanych przez NFZ? Fundusz będzie tylko instrumentem wypłat z budżetu?
Ł.S.: Nie prowadzimy obecnie żadnych prac legislacyjnych w tym zakresie.
Z.D.: Ustawa o sieci szpitali miała pozbawić wiodące placówki bagażu w postaci startów w konkursach. Ale do sieci weszło tyle placówek, że ustawa nie tylko zniosła konkurencję między nimi, co może być oceniane pozytywnie, ale nawet wszelką rywalizację o pacjenta. Pieniądze i tak będą, to po co się starać?
Ł.S.: Ustawa o sieci szpitali funkcjonuje właściwie niecały miesiąc. Mówienie więc o tym, w jaki sposób ona działa i czym skutkuje, wydaje mi się stanowczo za wczesne. Na razie jestem przekonany, że ona pewne rzeczy normuje. Jak zadziała w praktyce? Będziemy mogli powiedzieć najwcześniej po sześciu miesiącach. Będziemy mieć wtedy zwrotne raporty finansowe i dotyczące wykonań. Wtedy przedstawimy ocenę działania ustawy.
Z.D.: Kto przedstawi – Pan czy NFZ?
Ł.S.: Na pewno będę się temu wnikliwie przyglądał. Sama koncepcja sieci normuje wiele rzeczy i likwiduje sporo absurdów, takich jak startowanie w konkursach jednostek, które i tak muszą funkcjonować, żeby zabezpieczyć pacjentów. Poza tym pozwala na większą wolność wewnątrz szpitali, na przesuwanie środków. To była prawdziwa zmora w różnych placówkach, że np. niektóre oddziały pewnych specjalności były lepiej finansowane, a inne gorzej. Ale jak każde systemowe rozwiązanie w ochronie zdrowia – na pewno ustawę będzie można ulepszyć. I dlatego chciałbym się jej przyjrzeć w połowie roku. Część jednostek pozostała poza siecią – czasem bardzo dobrych, czasem gorszych. Czy one mają konkurować? Konkurencja jest dobra, ale pod warunkiem, że jest uczciwa, czyli na takich samych warunkach dla wszystkich.
Z.D.: Z punktu widzenia pacjenta konkurencja jest dobra, jeśli nie ogranicza dostępu do konkretnych procedur czy placówek. A to wiąże się z kwestią oczekiwania w kolejkach: do specjalistów, na zabieg, operację… Wszyscy politycy powtarzają jak mantrę: skrócimy kolejki… Pan też to powtórzy?
Ł.S.: Kolejki są realne i dlatego niezbędne są pewne ruchy, które mogłyby je ograniczyć. Część z nich już się zresztą wydarzyła: pod koniec roku do systemu trafiło bardzo dużo pieniędzy z nadwyżki budżetowej – ok. 9 miliardów. Zostały one ulokowane w tych obszarach, gdzie mieliśmy najdłuższe kolejki: operacje stawu biodrowego i zaćmy. I kolejki, także dzięki pewnym ruchom refundacyjnym – zaczęły maleć. To oczywiście nie wystarczy, trzeba np. w większym stopniu wykorzystywać istniejące już uprawnienia pielęgniarek do wypisywania recept. Ogromne kolejki są też w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej. Wiem, że np. do naszej poradni zaburzeń rytmu serca w Aninie przychodzili ludzie po prostu przewlekle chorzy, którzy przy każdej wizycie dostawali dokładnie te same leki. Przecież oni nie muszą za każdym razem trafiać do lekarza specjalisty, mogą otrzymywać receptę od pielęgniarki…
Z.D.: No tak, ale np. lekarz POZ ma do dyspozycji tylko dość wąski, określony zestaw badań, na które może skierować pacjenta, np. z nadciśnieniem. Najprościej więc i najtaniej skierować pacjenta do lekarza specjalisty. Pacjent czeka na wizytę i się denerwuje, a specjalista kieruje go na dość oczywiste badanie echa serca, na które mógł wysłać go lekarz POZ… Znowu więc kwestia pieniędzy?
Ł.S.: Dlaczego pieniędzy? To raczej kwestia przyzwyczajeń. I lekarze, i pacjenci są przekonani, że większość decyzji musi podjąć specjalista określonej dziedziny medycyny, np. w przypadku cukrzycy tylko diabetolog, w przypadku nadciśnienia tylko kardiolog. Dopóki tak jest – kolejki trudno będzie skrócić. Lekarz POZ też jest specjalistą, ma bardzo szeroką wiedzę, może zlecać więcej badań i ma kompetencje, by oceniać ich wyniki.
Z.D.: A pula środków finansowych na te badania rośnie?
Ł.S.: Zmieniamy w tej chwili system POZ i będziemy się przyglądać, w jakiej skali i w jakim celu można do POZ skierować dodatkowe środki. Nie tylko w zakresie badań specjalistycznych, ale także profilaktycznych. Polska ma zaledwie kilkuprocentowy wskaźnik w badaniach profilaktycznych! A powinniśmy mieć wskaźnik na dużo wyższym poziomie. To byłaby prawdziwa oszczędność w systemie, eliminująca jednocześnie rozwój choroby i możliwość występowania powikłań. Chodzi np. o badanie poziomu glukozy czy hemoglobiny glikowanej, które nie są robione tak często, jak by należało. A wiemy, że cukrzyca i powikłania cukrzycowe są bardzo groźne.
Z.D.: Jak doprowadzić do tego, by badania profilaktyczne były częściej zlecane?
Ł.S.: To, co można zrobić, to nakłaniać lekarzy POZ – także dzięki motywacji finansowej – do wykonywania większej liczby badań profilaktycznych. To byłoby z korzyścią dla pacjentów i dla systemu. Ale także trzeba edukować pacjentów, którzy idą do lekarza POZ, a potem zapisują się jeszcze do specjalisty, by się upewnić, czy pierwsza diagnoza była słuszna. Trudno się im dziwić, do tego zostali przyzwyczajeni przez lata. Mam nadzieję, że z czasem zaufanie do lekarzy POZ wzrośnie.
Z.D.: Ale to nie rozwiąże problemu dostępu do specjalistów.
Ł.S.: Oczywiście, musimy wzmocnić obszar AOS – ambulatoryjnej opieki specjalistycznej. Tu następuje bardzo duży odpływ lekarzy. Są oni zawaleni papierami i biurokracją, przez co efektywność ich pracy jest znacznie niższa. Mówiłem w tym kontekście o wprowadzeniu stanowisk sekretarek medycznych.
Z.D.: To są kolejne etaty, a pieniędzy przecież nie ma, przynajmniej na razie.
Ł.S.: To są kolejne etaty, które w systemie się kalkulują. To nie jest tak, że zatrudnienie sekretarki medycznej spowoduje tylko koszt, to się kalkuluje placówce. Można przyjąć więcej pacjentów…
Z.D.: A panu przybędzie kolejny zawód w Porozumieniu Zawodów Medycznych, który będzie domagał się większych wynagrodzeń…
Ł.S.: Jeśli kosztem usprawnienia całego systemu jest zdefiniowanie zawodu sekretarki medycznej, to jestem za tym. Taki zawód istnieje na świecie i jest szeroko wykorzystywany. A w Polsce go nie ma.
Z.D.: Do tej pory ministrowie zdrowia korzystali z podziałów, jakie występują między młodymi a starszymi lekarzami, między pielęgniarkami a lekarzami, między pozostałym personelem medycznym… Ale teraz związkowcy mają jasno zarysowana wspólną platformę, którą zdefiniowali rezydenci: szybkie podniesienie nakładów na ochronę zdrowia. Dopiero potem walka o wynagrodzenia. Spodziewa się pan wiosennych protestów Porozumienia Zawodów Medycznych?
Ł.S.: Przecież odpowiadamy pozytywnie na wspólny postulat wszystkich zawodów medycznych: podnosimy ustawą nakłady na zdrowie. Tylko nie wymagajmy natychmiast cudów, nie jest łatwo podnieść nakłady z ponad 4 procent do ponad 6… Nie chodzi o to, byśmy jeździli po dziurawych drogach i dłużej czekali na straż pożarną. Budżet ma swoje prawa, a państwo musi funkcjonować. Nie możemy wszystkiego wrzucić z dnia na dzień w ochronę zdrowia. Większe pieniądze pojawiły się już w zeszłym roku. Rozmawiałem już prawie ze wszystkimi związkami zawodowymi i wszyscy się zgadzamy, że potrzeba więcej pieniędzy. A mój postulat do środowiska jest taki: jeśli chcemy wspólnie wypracować sposób, jak sensownie te pieniądze wydawać, to musimy usiąść razem do stołu i przeprowadzić ogólnopolską debatę na temat tego, co obywatel chciałby z tymi środkami zrobić. Wcale nie jest powiedziane, że to, jak teraz funkcjonuje i zorganizowany jest system, jest najlepszym rozwiązaniem.
(...)
Cały wywiad już wkrótce w czasopiśmie "Służba Zdrowia"