Mówiąc najprościej: w ostatnich latach otworzone kierunki lekarskie sprawią, że lekarzy będzie za dużo w stosunku do potrzeb i możliwości systemu – przynajmniej według prognoz Ministerstwa Zdrowia. Nic jednak w toku posiedzenia podkomisji nie wskazywało, by miała to być przesłanka do zamykania tych kierunków lekarskich, które nie mają pozytywnej opinii PKA i w tej chwili poddawane są audytowi.
Podkomisja stała do spraw organizacji ochrony zdrowia rozpatrzyła 19 marca informacje na temat kadr medycznych w systemie ochrony zdrowia (liczba i potrzeby) w podziale na poszczególne grupy zawodowe i specjalności. Pod lupę wzięto zwłaszcza zawód lekarza. Raport przedstawił w imieniu resortu dyrektor Departamentu Rozwoju Kadr Medycznych w MZ Mariusz Klencki, który informację przygotowaną dla posłów określił jako „konserwatywną”, bo uwzględniającą nie wszystkich lekarzy posiadających PWZ, ale faktycznie pracujących z pacjentami, czy to w sektorze publicznym czy w sektorze prywatnym. Klencki podkreślał, że „nie znajdują potwierdzenia w faktach" krążące w przestrzeni publicznej doniesienia, że Polska ma bardzo niski wskaźnik lekarzy na 100 tys. mieszkańców wynoszący 2,4.” – To nie 2,4, tylko 3,6 – podkreślił dodając, że w grupie krajów OECD znajdujemy się „w środku stawki”. To, że na przestrzeni lat 2019-2022 udało się zwiększyć „generowanie nowych lekarzy” i kierowanie ich do systemu jest, w jego opinii, skutkiem tego, że podejmowano różne kroki, aby tak się stało, w efekcie czego liczba aktywnych lekarzy wzrosła aż o 8 proc. O czym dyrektor Klencki nie wspomniał? Wzrost wskaźnika z 2,4 do 3,6, czyli o 50 proc., nie jest efektem „różnych kroków”, ale zmiany metodologii liczenia – o czym GUS informował już jakiś czas temu, a sam wyższy wskaźnik pojawia się w raportach (również międzynarodowych) co najmniej od roku. Co więcej, najnowsze dane w tej sprawie przekazywała podczas Kongresu Wyzwań Zdrowotnych dr hab. Iwona Kowalska-Bobko z CM UJ: dla Polski wskaźnik wynosi 3,5, ale średnia UE to 4 (wcześniej 3,7).
Jakie są problemy z kadrami lekarskimi? Przede wszystkim – różnice pomiędzy poszczególnymi regionami. O ile w województwie mazowieckim wskaźnik liczby lekarzy wynosi 5,8, to są regiony, w których jest dwa razy niższy (choć, jak mówił Mariusz Klencki, tam również wzrasta, dzięki „rozszerzeniu bazy placówek kształcących kadrę lekarską, np. w woj. warmińsko-mazurskim i na Podkarpaciu”. - Efekt nie jest sztywny i nie zawsze dzieje się tak, że osoba kończąca studia w danym regionie tam zostaje, ale bardzo często tak się właśnie dzieje.
Problemem jest też wysoka średnia wieku lekarzy, choć – jak podkreślał przedstawiciel MZ – udaje się osiągnąć efekt „wzrostu frakcji lekarzy, którzy są stosunkowo młodzi” dzięki zwiększeniu liczby studentów medycyny w ostatnich latach. Średnia wieku lekarzy jest wciąż wysoka, choć ten fakt wypływa z dużej aktywności zawodowej lekarzy, którzy mogliby już przejść na emeryturę. To nie znaczy, że „mamy jakiś alarm, bo się nam ta kadra starzeje”.
Dyrektor Klencki jako osiągnięcie wskazał dynamiczny wzrost liczby miejsc na kierunkach lekarskich, których liczba w latach 2005-20022 zwiększyła się o 162 proc.
Choć Klencki zastrzegł, że raport nie uwzględnia wielu zmiennych, pokusił się o tezę, że lekarzy za kilka lat możemy mieć wręcz za dużo. – Za parę lat powinniśmy mieć zjawisko nienotowane w dziejach, czyli nadpodaż lekarzy – powiedział (warto zaznaczyć tutaj, że trzy dekady temu, na początku lat 90., mieliśmy do czynienia z nadpodażą lekarzy i sytuacja ta trwała dobrych kilka lat, efektem tego była radykalna redukcja miejsc na studiach lekarskich oraz fatalne warunki pracy, które uruchomiły emigrację zarobkową, nasiloną po wejściu Polski do UE).
Na wzrost liczby czynnych lekarzy w Polsce wpływ ma także napływ przedstawicieli tego zawodu z Ukrainy – w tej chwili jest ich ok. 6 tys., a jak mówił dyrektor Klencki, będą jeszcze napływać do końca czerwca (wtedy zmieniają się przepisy dotyczące obywateli Ukrainy). Jak mówił, 70-80 proc. tych lekarzy będzie prawdopodobnie chciało pozostać w Polsce.