Kwestię walki z kolejkami można postawić w jednym szeregu z walką z dopalaczami i hazardem. Ma trwać tak długo, aż o niej zapomnimy.
Mamy nowy rząd i starego ministra. Pierwszy premier-lekarz Ewa Kopacz tłumaczyła pozostawienie Bartosza Arłukowicza na swoim stanowisku koniecznością realizacji przez niego pakietu kolejkowego. Z uwagi na wysokie prawdopodobieństwo klapy pakietu, zostawiła sobie przy okazji możliwość zrzucenia winy na autora i uzyskania kolejnego czasu, tak potrzebnego z uwagi na cykl wyborczy.
W okresie, w którym formowano nowy gabinet, w przestrzeni publicznej pojawiły się dwie informacje. Pierwsza była ważna, ale nie wywołała głębszych dyskusji. Druga – to typowy fakt medialny, ale dyskutowany głośno i donośnie. Tą pierwszą był raport Fundacji Bertelsmanna, dotyczący jakości życia w krajach Unii Europejskiej, ze szczególnym uwzględnieniem równości dostępu do dóbr publicznych. O ile w kilku miejscach autorzy chwalą Polskę, to nie dotyczy to w żaden sposób dostępu do opieki zdrowotnej. W tej kategorii Polska znalazła się na 26 miejscu na 28 krajów UE. Udało się nam wyprzedzić jedynie Rumunię i Łotwę. Jest to wyznacznikiem stanu, w jakim jest nasz system opieki zdrowotnej w 25 lat od zmiany ustroju i 15 lat od rozpoczęcia reformy. Ostatnich 15 lat było okresem, w którym dokonywano wielu różnych manewrów, mających poprawić wydolność systemu, pilnując jednocześnie, aby angażować weń jak najmniejsze pieniądze. „Testament” Leszka Balcerowicza, który pierwszy obciął środki do systemu, nowelizując ustawę o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym w 1998 roku, czyli na starcie reformy, obowiązuje do tej pory. To właśnie w przeważającej mierze brak pieniędzy, a w ostatnim czasie też profesjonalistów medycznych jest przyczyną dysfunkcji systemu i żadne mieszanie w herbacie poprzez wprowadzanie kolejnych pakietów nie jest mu w stanie pomóc. Charakterystyczne jest także to, że jednym z autsajderów w raporcie Bertelsmanna jest Łotwa, bodajże jedyny kraj w UE obok Polski, gdzie pracodawcy nie płacą za pracowników żadnej składki zdrowotnej. Druga informacja, to krążący przez kilka dni we wszystkich mediach materiał o pacjentce, której wyznaczono termin przyjęcia na zabieg endoprotezoplastyki stawu kolanowego za 17 lat. Obserwacja reakcji różnych instytucji przypomniała stary rusycyzm – „i śmieszno, i straszno”. Pacjentce można tylko współczuć, ale reakcje Narodowego Funduszu Zdrowia i Ministerstwa Zdrowia były horrendalne. Jest oczywiste, że brak środków finansowych powoduje kolejki do świadczeń, zwłaszcza tych mniej rentownych, zaś szczególnie w renomowanych ośrodkach. Tylko w rzadkich przypadkach kolejki są wywoływane przez tzw. brak potencjału. Tymczasem NFZ ogłosił, że problem pacjentki wynika z tego, że nie chciała skorzystać z przeglądarki internetowej pokazującej kolejki ani skontaktować się z samym NFZ, bo przecież problemu nie ma. (...)
Fundusz „w rozkroku”
Nie wiem, czy należy uznać politykę Funduszu dotyczącą dostępności do świadczeń za sabotaż, czy za głupotę. Odpuszczam w tym momencie kwestię wyceny świadczeń czy redystrybucji posiadanych środków, co w oczywisty sposób także wpływa na dostępność. Bardziej jednak patrzę się na mnożenie trudności w wykorzystywaniu tak ograniczonych zasobów ludzkich. Wystarczy spojrzeć na wymogi NFZ, choć także przekopiowanych przez MZ w rozporządzeniach koszykowych, dotyczące minimalnej długości pracy poradni, zakazu świadczenia usług w innych podmiotach leczniczych przez lekarzy-przedsiębiorców, tzn. mających własny kontrakt z Funduszem, minimalnego czasu trwania wizyty specjalistycznej czy braku możliwości świadczenia usług jednocześnie w dwóch komórkach tej samej jednostki. Konglomerat tych wymogów, przy jednoczesnym braku lekarzy, zwłaszcza specjalistów, sprawia, że nawet ci nieliczni mogą wykonywać znacznie mniej usług zdrowotnych niż potencjalnie by mogli. Wszystko oczywiście w imię utrzymania należytego standardu udzielania świadczeń i troski o finanse publiczne. Z drugiej jednak strony Fundusz prowadzi na zlecenie Ministerstwa niezwykle twardą walkę z patologią kolejek oczekujących. Stosuje w tym celu bardzo poważne, czasami sprytne, a miejscami wręcz komiczne sposoby. Niestety żaden z nich nie ma na celu zwiększenia ilości udzielanych usług, ale rozładowania ich za pomocą mniej lub bardziej biurokratycznych sposobów.
(...)
Jak zlikwidować kolejki?
Przysłowiowi jajogłowi z Ministerstwa i Funduszu podjęli zadanie postawione Bartoszowi Arłukowiczowi przez Donalda Tuska bardzo poważnie, Trzeba przyznać, że zadanie likwidacji kolejek w krótkim czasie bez zwiększenia finansowania przypomina dylemat węzła gordyjskiego. Pomysły poszły więc w dwóch kierunkach. Pierwszym było zmniejszenie popytu ze strony pacjentów. Wizualizacją sposobu myślenia organizatorów systemu stał się ostatni pomysł ograniczenia zapotrzebowania na zabiegi zaćmy poprzez wprowadzenie kryteriów umożliwiających ich wykonywanie. Standaryzacja jest zasadna w każdej działalności, pod warunkiem, że jest ona rozsądna. Wprowadzenie kryterium ostrości wzroku, jednego dla wszystkich potencjalnych pacjentów, w tym przypadku było po prostu głupie. Czy pośród wszystkich pytań, nikt nie zadał sobie na przykład takiego, że w wielu przypadkach doprowadzi ono do inwalidyzacji ludzi czynnych zawodowa (często wysoko wykwalifikowanych), którzy nie będą mogli pracować, ale nie będą jeszcze spełniać kryteriów kwalifikacji do zabiegu? Czy funduszowo-ministerialnemu „thinktankowi” znane jest pojęcie kosztów pośrednich? Mam nadzieję, że nie pojawią się w najbliższym czasie dalsze pomysły dotyczące najbardziej uciążliwych kolejek, np. konieczność destrukcji stawów biodrowych w jakimś wyimaginowanym stopniu, aby uzyskać uprawnienia do endoprotezowania. O innych metodach kwalifikacji, podejmowanych bez udziału odpowiednich towarzystw naukowych, aż boję się myśleć, żeby przypadkiem nikogo nie inspirować.
(...)
Przez długie lata władza tłumaczyła nam, że kolejka do usług zdrowotnych jest immanentną cechą każdego systemu. Nawet Marek Balicki, zanim zaczął mówić o kolejkotwórczych cechach systemu „fee for services”, rozumiał kolejki i położył podstawy pod system ich monitorowania. I prawda o nieuniknionej konieczności istnienia kolejek była propagowana przez wszystkich polityków zdrowotnych, niezależnie od opcji politycznej. Skąd więc obecna krucjata antykolejkowa?
Przyczyn jej należy się dopatrywać w technice sprawowania władzy przez Donalda Tuska, która często zamykała się w zasadzie „gonienia króliczka”. Jeżeli jakiś problem zaczynał irytować społeczeństwo, albo można było znaleźć problem, którym można było to społeczeństwo zająć, to nader chętnie takie tematy podejmowano. Kwestię walki z kolejkami można więc umiejscowić w jednym szeregu z walką z dopalaczami, hazardem czy „bestiami”. Dopalacze można obecnie kupić w wielu miejscach, nie słyszałem, aby Polacy się od hazardu uniezależnili, tzw. bestii wypuszczono na wolność ok. 80 proc. Walka z kolejkami też prawdopodobnie ma być prowadzona, aż wszyscy o tej walce zapomnimy. Co tam, czas leci. Choć może jednak nowa pani premier – przecież lekarz – technikę sprawowania władzy zmieni, a może wpłynie też na metody „walki z kolejkami”. Choć w tym przypadku moje nadzieje nie są zbyt wielkie. Jednym z istotnych problemów dotyczących walki z kolejkami jest też niezbyt zachęcający obraz naszych mediów. Goniące za newsami, już nie tylko tabloidy, ale i szybko się tabloidyzujące tzw. media mainstreamowe z łatwością kupują takie tematy, jak wspomniana już w artykule pacjentka, której wyznaczono 17-letni okres oczekiwania na endoprotezoplastykę. Jakże wielkim sukcesem dla gazety czy telewizji jest ogłoszenie, że pacjentka została przyjęta niemalże od ręki dzięki ich interwencji. Żadną informacją nie jest to, że w identycznych kolejkach oczekuje cała reszta społeczeństwa. Odnieśli sukces! Pomogli czytelnikowi-widzowi. Przecież nie są od naprawiania świata, tylko zwiększenia czytalności/oglądalności.
Nie da się zlikwidować kolejek wrzaskiem, medialną hucpą, administracyjnymi sztuczkami ani mieszaniem herbaty. Kolejki do usług zdrowotnych są efektem nierównowagi pomiędzy potrzebami zdrowotnymi społeczeństwa a środkami finansowymi przeznaczonymi na ich zaspokojenie. Oczywiście po drodze jest wiele czynników technicznych, takich jak potencjał, wycena świadczeń, lobbingi sektorowe itp. Ale niezależnie od tych czynników, na które mają wpływ właśnie rządzący, nie można oczekiwać, że za pomocą nieadekwatnie niskich środków finansowych w porównaniu do innych krajów UE stworzymy system bezkolejkowy. Nie można być znachorem dysfunkcyjnego systemu, ale przydałoby się być jego lekarzem. Musimy przeznaczyć większe środki na system opieki zdrowotnej, wykształcić ze środków publicznych więcej lekarzy i pielęgniarek, zracjonalizować liczbę udzielających usług zdrowotnych, wprowadzić wyceny adekwatne do kosztów udzielania tych usług. Ale tylko te dwa ostatnie to tzw. uszczelnianie systemu. Bez ludzi i pieniędzy kolejki nie znikną. Czy premierem będzie Donald Tusk czy Ewa Kopacz. Czy ministrem zdrowia będzie Bartosz Arłukowicz czy ktoś inny. Zresztą pójdźmy dalej: czy premierem będzie Jarosław Kaczyński czy Leszek Miller. Bez pieniędzy i kształcenia profesjonalistów medycznych (na co także potrzebne są pieniądze) wszelkie inne krucjaty będą tylko i wyłącznie hucpą.
Cały artykuł do przeczytania w październikowej Służbie Zdrowia