W ostatni weekend szef PiS odwiedził Dolny Śląsk i jego stolicę. We Wrocławiu mówił, między innymi, o sytuacji w ochronie zdrowia. - Służbie zdrowia daliśmy naprawdę dużo więcej pieniędzy niż przedtem, bo nominalnie jest to przeszło dwukrotnie więcej, choć jeśli uwzględnić inflację, jest to trochę mniej - stwierdził. Te słowa wpisują się w ciąg twierdzeń przedstawicieli rządu o rosnących skokowo wydatkach publicznych na ochronę zdrowia. Problem w tym, że żadnego skoku (poza kwotami nominalnymi) nie ma: w 2015 roku wydatki publiczne na zdrowie wynosiły 4,5 proc. PKB (realnego, z tego samego roku), w 2021 roku – a więc roku pandemicznym, kiedy budżet państwa ponosił duże wydatki na testy, szczepienia, dodatki covidowe i funkcjonowanie specjalnych szpitali) – 4,9 proc. PKB. W dodatku sformułowanie „daliśmy” również wprowadza w błąd opinię publiczną: tzw. ustawa 7 proc. PKB (początkowo 6 proc.) nie pociąga za sobą uruchamiania dotacji z budżetu państwa, co przewidywały projekty z lat 2016-2017 i dołączone do nich oceny skutków regulacji. Pomijając wydatki na zwalczanie pandemii, ustawa od początku realizuje się dzięki rosnącemu wolumenowi składki zdrowotnej i zastosowanej metodologii N-2, odnoszącej wydatki na cele zdrowotne do PKB sprzed dwóch lat.
Jarosław Kaczyński twierdzi jednak, że pieniędzy jest „trochę mniej” niż dwa razy więcej niż w 2015 roku. - Ale nie mogę powiedzieć, bo byłbym nieuczciwy, że kłopoty zostały rozwiązane. Są postępy w pewnych dziedzinach, kardiologia, onkologia, ale do rozwiązania problemów jest jeszcze daleko – stwierdził. Trudno powiedzieć, co prezes uważa za „postępy w pewnych dziedzinach” – być może chodzi o wdrożone pilotaże krajowych sieci onkologicznej i kardiologicznej, bo o prawdziwych postępach, mierzonych, na przykład, wcześniejszą wykrywalnością nowotworów, trudno mówić. Wręcz przeciwnie. Bo jeśli wziąć za postęp to, co wydarzyło się w Polsce na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat (a do czego walnie przyłożył rękę, jako minister zdrowia, prof. Zbigniew Religa), czyli gwałtowny rozwój kardiologii interwencyjnej, to prezes musiałby przyznać, że walnie przyczynił się do tego postępu wymiar biznesowy, poza oczywistym „posłannictwem”.
- To jest bardzo trudne, tak jak walka z deweloperami. Żeby rozwiązać problem mieszkaniowy w Polsce, trzeba złamać przewagę deweloperów. Jak się tego nie zrobi, to się nie wygra. Tutaj też trzeba złamać pewne bardzo wpływowe grupy, które chcą traktować służbę zdrowia jako biznes. Otóż służba zdrowia nie jest biznesem, a praca lekarza powinna być bardzo dobrze wynagradzana, ale to nie jest jednak biznes, to służba, to jest posłannictwo – mówił Kaczyński.
Lekarzom pozostaje czekać na zdefiniowanie, co to znaczy dokładnie „bardzo dobrze wynagradzana”. W kontekście choćby weekendowych wypowiedzi dotyczących jedynie problemów ochrony zdrowia można się obawiać, że prezes PiS ma własne definicje i punkty odniesienia, odległe od powszechnie przyjętych. W dodatku uważa je za jedynie słuszne. – Tak naprawdę nie ma na świecie ludzi dużo mądrzejszych niż ja – stwierdził przecież w Oleśnicy.