Z Dorotą M. Fal, doradcą ds. ubezpieczeń zdrowotnych Polskiej Izby Ubezpieczeń, rozmawia Aleksandra Kurowska.
W sprawie obiecywanego przez rząd rozwoju dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych oraz podziału NFZ całkiem ucichło. Rezerwy do cięć kosztów w systemie się wyczerpują i dodatkowe pieniądze bardzo by się przydały. Myśli Pani, że temat polis wróci jeszcze przed wyborami parlamentarnymi?
Chciałabym być dobrej myśli. Nigdy nie informowano, że prace nad ustawą o dodatkowych ubezpieczeniach zdrowotnych zostały przerwane.
Ale trudno wierzyć, że się toczą. Prace nad projektem prowadzono kilka lat temu. W takiej czy w innej formie jest w ministerialnych szufladach, przecież PIU go konsultowało i to niejednokrotnie. Trzeba tylko decyzji politycznej.
To prawda. Wydaje mi się, że temat dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych zszedł na dalszy plan, bo rząd ma inne priorytety. To m.in. ustawa przynajmniej z założenia skracająca kolejki do lekarzy, zwłaszcza dla chorych onkologicznie. Tak zwany pakiet kolejkowy, plan finansowy NFZ na 2015 r., przeciągane prace nad ustawą regulującą korzystanie z opieki transgranicznej, to moim zdaniem bodźce do tego, by temat dodatkowych ubezpieczeń wrócił. Widać, że pieniędzy w systemie jest za mało, zwłaszcza biorąc pod uwagę nowe wyzwania i plany, że nie unikniemy dyskusji o dodatkowych źródłach finansowania opieki zdrowotnej.
Przed wyborami parlamentarnymi?
Nie wiem, przestałam już gdybać, ponieważ nie chodzi w tym przypadku o decyzje merytoryczne. Wiele razy sądziłam, że rząd spełni obietnice, że nie ma już od tego ucieczki. Następowało jednak niemile zaskoczenie. Mamy bardzo szeroki koszyk świadczeń gwarantowanych, mamy starzejące się społeczeństwo, będzie to generować coraz wyższe koszty leczenia. Nawet gdyby nieoczekiwanie nastąpił boom gospodarczy i tak nie damy rady utrzymać obecnego systemu.
Kolejne rządy wolą nie zniechęcać elektoratu i wspólnymi siłami ciągniemy go dalej, unikając reform – czy w zakresie ubezpieczeń czy np. bardziej równomiernych, żeby nie powiedzieć wręcz sprawiedliwszych, obciążeń składką.
Niemal wszystkie państwa europejskie już poradziły sobie z wprowadzeniem do systemu prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych. U nas ta kwestia to przykład skrajnej hipokryzji, budowania kapitału politycznego na podsycaniu negatywnych emocji. Dodatkowe ubezpieczenia nie są remedium na wszystkie problemy, ale mówiąc potocznie brakuje nam tego kawałka systemu. Przecież i tak wydajemy na leczenie bardzo dużo z własnej kieszeni, ponad 31 % wszystkich wydatków. To więcej niż wynosi średnia w UE (27%). Ale pieniądze te są w znacznym zakresie wydawane nieracjonalnie, ponieważ pacjenci m.in. dublują badania, część z nich wykonują niepotrzebnie, konsultują się u kilku osób z tą samą specjalizacją równocześnie. Znacząca część tych środków jest przeznaczana na agresywnie reklamowane parafarmaceutyki i suplementy diety. Gdyby efektywniej zarządzić tym strumieniem pieniędzy, skierować część z niego także do placówek ochrony zdrowia kontraktujących w publicznym systemie, a przede wszystkim wprowadzili narzędzie zwiększające dostępność prywatnej opieki zdrowotnej jakim jest ubezpieczenie, efekty byłyby o wiele lepsze.
Czytaj także: Pakiet kolejkowy przegłosowany