W pierwszej połowie czerwca Ministerstwo Zdrowia przedstawiło projekt ustawy o zmianie ustawy o działalności leczniczej oraz niektórych innych ustaw. Projekt ma na celu wprowadzenie, w ramach sieci szpitali, nowych regulacji dotyczących m.in. rozstrzygnięcia wątpliwości związanych z możliwością udzielania odpłatnych świadczeń zdrowotnych przez podmioty lecznicze niebędące przedsiębiorcami. Wprowadza również zakaz zbywania aktywów trwałych, oddawania ich w dzierżawę, najem, użytkowanie oraz użyczenie przez podmiot leczniczy udzielający zamówienia na świadczenia zdrowotnej przyjmującemu zamówienie.
Według ministerialnych obliczeń dzięki proponowanym zmianom, szpitale publiczne mogłyby "dorobić" około 5 proc. przychodów. Zdaniem ministra poprawi to jakość udzielanych świadczeń, gdyż szpital będzie mógł wykorzystać pieniądze np. na remont.
Projekt wstrzymany
Niespodziewany rezultat przyniosło wtorkowe spotkanie Konstantego Radziwiłła z Beatą Szydło. Po spotkaniu szefa resortu z panią premier, na stronie internetowej MZ pojawił się komunikat o tym, że „W ramach uzgodnień z Panią Premier podjęta została decyzja o ponownej analizie projektu w Ministerstwie Zdrowia. Tym samym uprzejmie informujemy, że konsultacje projektu – do czasu zakończenia ponownej analizy w Ministerstwie Zdrowia – zostaną wstrzymane”.
Nie oznacza to jednak, że ministerstwo zamierza wycofać się z projektu. Z wypowiedzi Marka Tombarkiewicza wynika, że po planowanej analizie, projekt wróci do konsultacji.
- Proponowana zmiana nie wpływa na prawa pacjentów. Ta nasza propozycja miała za zadanie wyrównanie szans między publicznymi, a prywatnymi podmiotami. Nikt nie nakazuje pacjentom, żeby kupowali prywatne świadczenia. Ale projekt daje im taką możliwość. Nikt nie będzie naciskał, żądał żeby pacjenci kupowali świadczenia. Nie ma mowy w wyciąganiu pieniędzy od pacjentów - powiedział Tombarkiewicz.
Reforma „na wariackich papierach”
- Od samego faktu zmiany sposobu rozliczania nic się nie zdarzy na plus – uważa mec. Paulina Kieszkowska-Knapik - Wszystko to jest trochę na wariackich papierach bo już od października ma zafunkcjonować, zarówno sieć jak i zakontraktowana część systemu. Więc to w ciągu lata musi się wszystko spiąć. I nie wiadomo jak to wyjdzie. Na pewno kluczowym jest algorytm, który nie jest w ustawie tylko w rozporządzeniu, a którego jeszcze nie znamy – dodaje.
Zdaniem Pauliny Kieszkowskiej-Knapik tak duża reforma jaką jest sieć szpitali powinna być poprzedzona rocznym vacatio legis.
- Z tego co słyszę ryczałt nie obejmuje tych pacjentów, którzy napłyną do publicznej służby zdrowia ze skasowanej niepublicznej. Niepubliczna służba zdrowia konsumowała około 30 procent pieniędzy Funduszowi. Więc pacjenci z zaćmą, endoprotezami itd. muszą przepłynąć do publicznych placówek, bo prywatne staną się zupełnie prywatne. I gdzie teraz będzie miejsce dla tych pacjentów? Co z ich kolejkami? Z zapisami na konkretne zabiegi, które przepadną. Jest co prawda przepis mówiący, że mogą oni domagać się gdzieś indziej tej samej operacji, ale przecież to fikcja. Moim zdaniem za krótkie jest vacatio legis. Do tego dochodzi ta propozycja pobieralności przez ZOZ-y opłat. Zgadzam się z tym pomysłem, ale dla mnie diabeł tkwi w szczegółach – za co opłaty mają być pobierane? Ja się zawsze opowiadałam za dopłatami na osi standard tzn. to co jest standardem ma być nieodpłatne dla wszystkich, to co jest ponad standardem może być przedmiotem dopłaty. Natomiast oś czasu – kto zapłaci szybciej, a kto wolniej, to dla mnie kontrowersyjna sytuacja z punktu widzenia konstytucji. Do tego ma dojść od stycznia powolna likwidacja NFZ. A trzeba dodać, że wszystkie ustawy tworzone są przy założeniu, że on istnieje. Więc ta pierwotna, najważniejsza reforma, która powinna być może pierwszą, będzie ostatnia – komentuje.
Nietrafiona propozycja
Przeciwny proponowanym zmianom jest również prof. Piotr Hoffman, prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego.
- Nie widzę w Polsce potencjału dla tego typu propozycji, ponieważ będzie ona prowadziła do nierówności. Mamy za małą bazę lekarzy. W związku z tym, siłą rzeczy, pacjenci, którzy dopłacą będą mieli łatwiejszy dostęp do procedur i lepszej klasy specjalistów – uważa prof. Hoffman - Dlatego, poza ogromnym fermentem społecznym, nie spodziewam się najmniejszej poprawy. Jest za mało lekarzy i pieniędzy w systemie, zbyt mało pielęgniarek a dużo chorych. Pieniądze w ten sposób lokowane nie przyniosą pacjentom żadnej korzyści. Wydaje mi się, że gdyby wprowadzić dopłaty, nawet niewielkie, do wizyty lekarza w POZ i opieki ambulatoryjnej, gdyby opiekę ambulatoryjną jakoś udostępnić dla pacjentów płacących, to można by się nad tym zastanowić. Natomiast jestem przeciwny dopłatom w szpitalach państwowych. Boję się, że projektowane zmiany mogą przyczynić się do konfliktów na oddziale czy w kolejce między pacjentami, bo być może wśród lekarzy pojawią się chęci wyłuskiwania pacjentów prywatnych. Dlatego nie sądzę by ten pomysł miał jakikolwiek plus – dodaje.