Roma locuta, causa finita? Fakt, że od tygodni szpitale i ich organy założycielskie bombardują opinię publiczną, ale przede wszystkim Ministerstwo Zdrowia sygnałami, podpartymi konkretnymi wyliczeniami, ważył tyle co nic. Oficjalna wersja brzmiała – historyczne podwyżki w służbie zdrowia stały się faktem, a kto twierdzi inaczej, ten nieudacznik i szkodnik. Wszystko zmieniło się w niedzielę, gdy w Stalowej Woli prezes PiS Jarosław Kaczyński, pochylając się nad sytuacją w służbie zdrowia, daleką od idealnej, wspomniał i o podwyżkach. - Wiem o tym, że są różne problemy z wykonaniem tych ostatnich podwyżek, że tego rodzaju kłopoty występują, bo podwyżki są, a pieniędzy nie ma. Będę interweniował. Mogę obiecać, że zaraz po powrocie do Warszawy, do pracy, będę na ten temat z ministrem Niedzielskim rozmawiał.
Nie wiadomo, czy prezes już wrócił do pracy i czy podjął temat. Wiadomo natomiast, że konstrukcja „są podwyżki, a pieniędzy nie ma” rzeczywiście ma szanse przejść do historii – podobnie jak tombakowymi (bo przecież nie złotymi) zgłoskami w tejże historii zapisała się tzw. ustawa 203 złote.
Wiadomo też, że Prawo i Sprawiedliwość ma ministra zdrowia po prostu serdecznie dość. Historyczne podwyżki miały być ważnym elementem kampanii wyborczej. I ciągle jest na to szansa, choć wektor przekazu zmienił się o 180 stopni, bo – abstrahując od meritum, od sprawiedliwości czy też nie współczynników – obnażyły one dwie kluczowe kwestie: fasadowość tzw. dialogu społecznego, intensywnie prowadzonego przez resort zdrowia, z którego wynika dokładnie nic oraz brak umiejętności (zdolności, kompetencji) do przekładania pomysłów czy idei na rozwiązania, które by zadziałały w praktyce. Wielu posłów Zjednoczonej Prawicy ma serdecznie dość tłumaczenia wzburzonym interesariuszom, że ministerstwo ma dobre intencje. W końcu podatnicy nie płacą urzędnikom za poczciwość, a od ministra czy wiceministrów można i powinno wymagać się znacznie więcej, niż od przeciętnego ucznia, ocenianego bardziej za wysiłek włożony w przygotowanie projektu niż jego ostateczny rezultat.
Minister Adam Niedzielski deklaruje, że pozostaje do dyspozycji premiera i obozu politycznego – to truizm. Wydaje się, że jego dymisja nigdy nie była bliżej, nawet jeśli potencjalny następca rzeczywiście już kolejny raz czeka w blokach startowych.